Uczeń i mistrzowie

Dla wielu ludzi z całego świata potępiających – jak najbardziej słusznie – zbrodniczy imperializm USA i ich sojuszników z NATO oraz spoza niego, putinowska Rosja wydawać się mogła atrakcyjna jako tama dla niego. Wynikać to mogło z kilku czynników. Jednym było kojarzenie obecnego rosyjskiego państwa z ZSRR – który faktycznie oferował alternatywną wobec amerykańskiej wizję gospodarki i społeczeństwa. Inny stanowiło zapewne przekonanie, iż Putin, jako były oficer KGB, ma w sobie cokolwiek z komunisty. No i Moskwa wykazywała o wiele mniej agresji niż Stanu Zjednoczone; poza Czeczenią, Gruzją, wsparciem dla Serbów, zaangażowaniem w Syrii i obecnie Ukrainą nie prowadziła wojen, podczas gdy amerykańskie imperium od lat rujnuje cały Bliski Wschód, a wcześniej przyczyniło się chociażby do krwawej wojny w Jugosławii.

Podejście takie było i jest mylne. Dzisiejsza Rosja nie ma, niestety, nic wspólnego ze Związkiem Radzieckim, który często jest potępiany przez jej prominentów z Władimirem Putinem na czele (np. jego przemówienie, w którym uzasadniał atak na Ukrainę); państwo to i jego prezydent kontynuują zbrodniczą politykę carów, a chyba jedynym, co zachowano z czasów radzieckich, jest pamięć o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i cześć dla jej uczestników. Jeśli chodzi o system gospodarczy, to i pod tym względem Rosja nie jest oferuje żadnej alternatywnej wizji wobec USA, innych państw NATO czy ogólnie krajów kapitalistycznych; od czasów Jelcyna panuje tam przecież kapitalizm, i to w nad wyraz dzikim, oligarchicznym wydaniu (podobnie zresztą, jak w Ukrainie), w zasadzie niczym nieróżniącym się od zachodniego korporacyjnego hiper-kapitalizmu. Zaś służba w KGB w żadnym wypadku nie czyni z Władimira Putina komunisty ani nawet lewicowca; przeciwnie, jest to polityk prawicowy – i to w coraz bardziej faszystowskim wydaniu – zaś polityka zagraniczna, jaką uskutecznia, nie ma absolutnie nic wspólnego z komunistycznym czy socjalistycznym internacjonalizmem, lecz jest typowym imperializmem. I nad tym zagadnieniem dzisiaj się pochylimy.

Jako się rzekło, państwo rosyjskie, które wykluło się po rozpadzie ZSRR, kontynuuje tradycje carskie. Tendencja ta przybrała na sile właśnie po dojściu do władzy Władimira Putina, który kreuje się na – ni mniej, nie więcej – świeckiego cara. Formalnie jest prezydentem (przez pewien czas był premierem) państwa o ustroju republikańskim, w praktyce sprawuje władzę na sposób czysto monarchiczny, czerpiąc pełnymi garściami z samodzierżawia (rosyjska wersja absolutyzmu). Jednym z elementów tejże polityki jest imperializm.

Ten zawsze miał i ma wymiar przede wszystkim ekonomiczny. Chodzi rzecz jasna o zdominowanie danego rynku (czyli de facto państwa) przez korporacje z kraju imperialistycznego, wyeksploatowanie lokalnych surowców, sprowadzenie ludności do roli taniej siły roboczej, przejecie miejscowych przedsiębiorstw, itd. Aby to osiągnąć, na państwo-ofiarę wywierany jest nacisk finansowy, polityczny, a w ostateczności militarny, czyli wojna/inwazja, dokonywana zz reguły pod lipnym pretekstem.

No i tu dochodzimy do sedna sprawy. Car Putin jest bowiem odnowicielem imperializmu z czasów carskiej Rosji, ale w wersji unowocześnionej, czyli zamerykanizowanej.

Jeśli popatrzymy na rosyjską pacyfikację Czeczenii, interwencję w Syrii czy też wojny w Gruzji i Ukrainie (inna bajka, że Rosję do ataku na oba te państwa sprowokowała imperialistyczna ekspansja USA), to z łatwością dostrzeżemy, że Władimir Putin korzysta z wzorców opracowanych przez Billa Clintona (doprowadzenie do rozpadu Jugosławii i krwawej wojny w jego wyniku), George’a W. Busha (inwazje na Irak tudzież Afganistan), Baracka Obamy (kontynuacja i rozbudowa zbrodniczej amerykańskiej polityki wobec Bliskiego Wschodu, wzbogaconej o ludobójstwo przy użyciu dronów), Donalda Trumpa (jw. plus próba wywołania wojny z Iranem, co na szczęście się nie udało) oraz Joego Bidena (zeszłoroczne bombardowanie Syrii), że nie wspomnę o wcześniejszych imperialistycznych prezydentach.

Przecież rosyjski atak na Ukrainę jest z punktu widzenia prawa międzynarodowego dokładnie taką samą agresją, co inwazja na Irak, dokonana w 2003 roku przez USA i ich sojuszników, w tym niestety Polskę. Uzasadnienie też jest podobne, z tą różnicą, że wieści o irackiej broni masowego rażenie były wierutnym kłamstwem, natomiast amerykańskie uzbrojenie rozmieszczone w Ukrainie mogło rzeczywiście zagrozić celom w Rosji (co w żaden sposób NIE USPRAWIEDLIWIA wkroczenia nad Dniepr rosyjskich wojsk, bombardowania osiedli mieszkalnych i tym podobnych zbrodni!). Cel ten sam: podporządkowanie i gospodarcze wyeksploatowanie podbitego państwa (zarazem Putin chce wyrwać Ukrainę spod amerykańskich wpływów gospodarczych, po to, by skolonizować mógł ją kapitał rosyjski). Skutki – podobnie tragiczne, choć w Iraku ofiar było o wiele więcej. Wojny te różni głównie to, iż car z jednej strony nie docenił Ukrainy, a z drugiej przecenił siłę własnej armii i zdolności jej dowódców, skutkiem czego inwazja na naddnieprzańskie państwo zakończy się najprawdopodobniej rosyjską klęską, podczas gdy imperium zła wraz z sojusznikami pod względem militarnym zmiażdżyło Irak.

Konkludując, jeśli chodzi o politykę imperialną, to Władimir Putin jest pilnym, acz może średnio pojętym uczniem zbrodniczych mistrzów z Waszyngtonu. I w taki sposób należy oceniać jego działania.

Każdy imperializm jest zły: amerykański, rosyjski, izraelski, saudyjski… Wszystkie prowadzą do masowych zbrodni. Żadnego przeto nie można akceptować, żaden też nie może być traktowany jako alternatywna oferta polityczna wobec imperialnych dążeń innego państwa.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor