Informacje z wojny

Czytałem kiedyś – w jednym z felietonów Piotra Jastrzębskiego, jakie swego czasu zamieszczał Dziennik Trybuna – jak tworzy się wiadomości z wojen. Podejrzewam, że ta w Ukrainie nie zalicza się pod tym względem do wyjątków.

Otóż z grubsza wygląda to tak:

Strona biorąca udział w konflikcie – ewentualnie siły pokojowe, gdy jest on już zakończony lub zmierza ku końcowi – biorą zagranicznego(ą) dziennikarza/dziennikarkę, wkładają mu/jej hełm na głowę i odziewają w kamizelkę kuloodporną, by – koniecznie w asyście uzbrojonych po zęby żołnierzy – wysłać jego/ją w region, gdzie akurat żadne walki się nie toczą i jest mało prawdopodobne, żeby z chwili na chwilę się one rozpoczęły. Dzielni wojacy otaczają pierwszego napotkanego człowieka (może to być zwykły przychodzień, wędkarz łowiący sobie rybkę lub ktokolwiek inny), po czym przedstawiciel(ka) światowych mediów zadaje mu pytania, rzecz jasna te, które zadać kazało szefostwo (narzucone przez daną stronę konfliktu, a przynajmniej uzgodnione z nią przez ośrodek medialny). Delikwent albo ze strachu nie odpowiada wcale, albo mówi to, co chcą usłyszeć żołnierze celujący w niego, rzekomo dla zapewnienia bezpieczeństwa osobie relacjonującej wydarzenia, z M-16, którejś tam wersji AK, MP-5 lub innego złomu służącego do transformowania ludzi w sikające krwią rzeszota. Uzyskany w ten sposób materiał – najlepiej możliwie brutalny, tragiczny bądź w jakikolwiek sposób oddziałujący na emocje, gdyż taki właśnie generuje największe dochody prywatnym właścicielom koncernów medialnych – trafia do redakcji telewizyjnych, radiowych, prasowych czy internetowych, a ostatecznie wchłaniamy go my, odbiorcy, częstokroć myśląc, że oglądamy/słuchamy/czytamy prawdę.

Co ciekawe, a zarazem ponure, dziennikarze w ten właśnie sposób generujący „korespondencję wojenną” też z reguły są święcie przekonani, iż przekazują nam, odbiorcom, informację ze wszech miar prawdziwą, czyli stuprocentowo zgodną z faktami. Wynika to częściowo z ich naiwności, ale bardziej, jak sądzę, z dobrej woli, bo oni faktycznie chcą pokazać światu to, co się w ogarniętym pożogą wojenną miejscu dzieje. Ale transmitują jedynie propagandę już to określonej strony konfliktu (tej, która pozwoli im przeprowadzać relację), już to jej sojusznika, a raczej sterującego nią imperialisty (w przypadku Ukrainy – oczywiście USA), już to koncernu medialnego, dla którego pracują; w tym ostatnim wypadku przekaz propagandowy jest zgodny z oczekiwaniami amerykańskiego imperium zła, NATO, Izraela lub Arabii Saudyjskiego, a za ich pośrednictwem – globalnego kapitału rzecz jasna.

Innymi słowy, zamiast informacji o tym, co dzieje się na wojnie, otrzymujemy propagandę. Ta zaś, jeśli nawet bazuje na faktach, to odpowiednio zmanipulowanych; często mamy do czynienia wręcz z dezinformacją.

I dlatego nie wierzę w to, co mainstreamowe media przekazują nam na temat konfliktów zbrojnych. Znacznie więcej wiedzy o realnych wydarzeniach mogą dostarczyć ludzie, którzy faktycznie są lub byli na miejscu i przez nikogo nieprzymuszeni opowiadają o tym, co widzieli nie w sposób, jakiego życzą sobie ci, co przystawiają im giwery do głów, lecz w taki, jaki sami zapamiętali. Takie informacje pozyskać można już to podczas bezpośredniej rozmowy, jeśli mamy możliwość ją przeprowadzić, już to z lektury wpisów na portalach społecznościowych; po jakimś czasie często ukazują się wspomnienia w formie książkowej.

Innym źródłem rzetelnych informacji są dziennikarze-korespondenci wojenni… ale ci niezależni, tzw. wolni strzelcy, często niezwiązani z wielkimi korporacjami medialnymi. Ci, co z aparatem fotograficznym, dyktafonem oraz innym dziennikarskim sprzętem udają się, narażając, a bywa, że i poświęcając własne życie, w miejsca, gdzie toczą się realne boje i gdzie faktycznie dokonuje się wojennych zbrodni. Tacy ludzie niejednokrotnie zmieniali bieg historii, bo przekazując fakty, nie propagandę, wpłynęli oni na opinię publiczną. Przykładem jest chociażby wojna wietnamska, prowadzona przez imperium zła; wycofało się ono z niej m. in. za sprawą ujawnienia zbrodni amerykańskich przez amerykańskich fotoreporterów.

Imperialiści wszelkiej maści wyciągnęli wnioski z wietnamskiej lekcji. Dlatego właśnie w zarysowany wyżej sposób kreują nie wojenne informacje, lecz wojenną propagandę, posługując się dziennikarzami, którzy często szczerze myślą, że dobrze wykonują swoją pracę, a to, co zbierają i przekazują, ma cokolwiek wspólnego z faktami…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor