Nie czekam na Donalda

Polskie media głównego nurtu – czyli zarówno te jawnie konserwatywne, a nawet faszystowskie, jak i te, co konserwatyzm maskują udawanym liberalizmem – od pewnego czasu żyją powrotem na rodzimą scenę polityczną Donalda Tuska. Wielkie to wydarzenie nastąpić ma za kilka dni. Na razie trwają spekulacje, czy były premier stanie na czele Platformy Obywatelskiej, czy też będzie się musiał w tym celu zmierzyć z Rafałem Trzaskowskim; cóż, wkrótce się przekonamy, bo w planach jest spotkanie Tusk-Trzaskowski-Budka, na którym trzej politycy zapewne omówią podział łupów.

Jedni komentatorzy cieszą się i mają nadzieję, iż były premier (którego nazywają „wybitnym”, kompletnie bezpodstawnie) uzdrowi Polskę i pokona PiS. Inni patrzą na rzecz całą z większym dystansem. Nie brak też takich, co do Tuska odnoszą się z jawną niechęcią i twierdzą, że jego powrót tylko spotęguje polityczny chaos w (k)raju nad Wisłą; warto zaznaczyć, iż takie opinie pojawiają się nie tylko po stronie bliskiej PiS-owi.

Mnie zaś rzecz cała wydaje się o wiele mniej istotna, niż wynikałoby to z medialnych komentarzy. Mówiąc krótko, omawiane wydarzenie nie wywołuje we mnie ani lęku o przyszłość, ani nadziei. Ani się nie smucę, ani nie cieszę. Dlaczego? Już wyjaśniam.

Otóż, z perspektywy lewicowego wyborcy, jest mi głęboko obojętne, kto stał będzie na czele PO. Na tę prawicową partię głosowałem niejako zastępczo, jedynie wówczas, gdy w danych wyborach nie było lewicowego kandydata w moim okręgu, po to rzecz jasna, by głosu swego nie oddawać na Bezprawie i Niesprawiedliwość. Ale nigdy więcej – Platforma skutecznie mnie do tego zniechęciła, o czym pisałem w notce Szał konserwy. Między innymi z tego powodu do wewnętrznych spraw tej partii podchodzę neutralnie. Ponadto, doskonale zdaję sobie sprawę, że nie ma najmniejszego znaczenia, czy na czele PO stanie Donald Tusk, Rafał Trzaskowski, Borys Budka, Grzegorz Schetyna czy ktokolwiek inny; ugrupowanie to pozostanie bowiem betonowo konserwatywne, wsteczne, posłuszne woli kapitalistycznych pasożytów i kleru, do tego niepotrafiące znaleźć dobrego pomysłu na siebie. Innymi słowy, Platforma była, jest i będzie ładniej opakowaną, tzn. bez faszystowskiego zdobnictwa, wersją PiS-u. To, kto jest jej przywódcą, odgrywa to rolę drugorzędną, sama ta bowiem partia tkwi w konserwatywnym bajorze i zatrzymała się w mentalnym rozwoju na etapie thatcheryzmu i reaganomiki, nie zauważając, iż świat popędził naprzód.

Do pana Tuska Donalda jako do człowieka żywię odczucia neutralne, ale bynajmniej nie uważam go za wybitnego polityka. Okres, kiedy był premierem (2007-2014), oceniam w zasadzie negatywnie i niezbyt miło wspominam. Był to czas niewykorzystanych szans dla Polski (np. nie przyjęliśmy euro, choć mogliśmy wkroczyć na drogę ku temu), niedolnej walki z kryzysem gospodarczym polegającej głównie na cięciach socjalnych (co waliło rzecz jasna w mniej zamożnych obywateli), pogardy dla wszystkich ludzi, co nie wpasowywali się we wzorce „młodych, pięknych i BOGATYCH”, olewania obywatelskich postulatów, wzmożenia samobójstw na tle ekonomicznym (w tym samopodpaleń przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów), a przede wszystkim rozplenienia się kapitalistycznych patologii. To rząd Tuska zalegalizował niewolnictwo w postaci bezpłatnych staży, dopuścił do niesamowitego rozplenienia umów śmieciowych, w żaden sposób nie zwalczał banksterstwa. Rządy koalicji PO-PSL cechowały również antydemokratyczne praktyki, takie jak wywalenie do śmieci blisko trzech milionów obywatelskich podpisów pod wnioskiem o referendum emerytalne, czy też umieszczanie w „sejmowej zamrażarce” opozycyjnych i obywatelskich projektów ustaw. Wszystko to, i wiele innych czynników, utorowało PiS-owi drogę do władzy.

Jako polityk prawicowy, Donald Tusk był, jest i pozostanie li tylko pachołkiem wielkiego kapitału, czyli prywatnych właścicieli koncernów i korporacji; pod tym względem niczym, ale to niczym nie różni się od Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego jako premier ignorował problemy bytowe większości z nas, za to prowadził politykę usłużną wobec kapitalistów wysysających z Polski pieniądze i eksploatujących polskich robotników.

Tak naprawdę nie ma przecież znaczenia, czy (k)rajem na Wisłą rządzi PiS, PO czy jakakolwiek inna prawica, wszystkie bowiem formacje prawicowe dążą do uczynienia z nas, obywateli i ludzi pracy, niewolników na naszej własnej ziemi.

No i właśnie to są powody, dla których na powrót do polskiej polityki pana Tuska nie czekałem, ani nadal nie czekam. Nie życzę mu źle; po prostu mam świadomość, iż PiS-u on nie pokona, a nawet, jeśli pokona i zastąpi, mojej sytuacji jako obywatela to nie zmieni – dalej wszak rządziła będzie klerykalna, prokapitalistyczna prawica, zatem czuł się będę tak samo upodlony, co od 2005 roku. Jedyna zmiana, jaka wówczas w Polsce nastąpi, polegała będzie na tym, że rząd z udziałem lub pod przewodnictwem PO nie rozkręci prześladowań osób LGBT oraz przedstawicieli innych mniejszości, ale też w żaden sposób nie przeciwstawi się takim prześladowaniom, jeśli zapoczątkują je inne środowiska, np. przykościelne. Kobiety wciąż traktowane będą przez organa państwa jako żywe inkubatory. Pogorszyć się może za to sytuacja polskich pracowników – Donald Tusk jest takim samym wrogiem proletariatu, co Jarosław Kaczyński.

Jedyną formacją polityczną, jaka może wnieść pozytywne zmiany, jest Lewica.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor