Burza

Nad Polską przeszły burze, w niektórych miejscach naprawdę gwałtowne. Szykują się kolejne. Wielu z nas powie, że latem to naturalne, ot, taki sezon. W sumie racja, bo o tej porze roku na naszej szerokości geograficznej normalne jest, że kiedy masy gorącego powietrza stykają się powietrzem chłodnym, następuje spiętrzenie chmur oraz gwałtowne opady. Tak było zawsze, a przynajmniej od czasu, kiedy lądy na naszej kochanej planecie przybrały obecny kształt (cały czas zresztą się zmieniający, tyle że na tyle wolno, iż tego nie zauważamy), a klimat… No właśnie.

Wiosenne tudzież letnie burze były i są zjawiskiem naturalnym, niemniej w ciągu mniej więcej ostatniej dekady zdecydowanie przybrały one na gwałtowności; w zasadzie każde przejście frontu burzowego powoduje szkody, niejednokrotnie znaczne: już to podtopienia (a i powodzie bywają), już to zerwane dachy, już to połamane drzewa, już to przerwy (bywa, że długie) w dostawie elektryczności, itd. Dawnej, pamiętam, takie rzeczy zdarzały się, owszem, niemniej przy naprawdę silnych nawałnicach, należały zatem do wyjątków, podczas gdy obecnie przeistaczają się w regułę. Naprawdę wyjątkowym zjawiskiem w Polsce do niedawna pozostawały trąby powietrzne; od pewnego czasu pojawiają się one coraz częściej i powodują coraz większe spustoszenia.

No i te upały… Kiedy rodzice pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia kupowali nowy samochód (lanosa, który przed kilkoma miesiącami zakończył w wieku lat dwudziestu trzech służbę dla rodziny), bezsensem wydawało się dopłacanie do klimatyzacji. Latem najwyższe wskaźniki temperatury oscylowały pomiędzy dwudziestoma pięcioma a trzydziestoma stopniami Celsjusza; ta druga wartość przekraczana była sporadycznie i głównie na najmocniej nasłonecznionych obszarach. A to przecież niedawne czasy. Obecnie nie ma lata, by przynajmniej przez kilka lub kilkanaście dni termometry nie dobijały do 40 stopni W CIENIU, a nawet więcej; bez klimy w samochodzie trudno dziś letnią, a bywa, że i wiosenną oraz wczesnojesienną porą odbyć krótką choćby podróż.

Tak, klimat się nam szybko ociepla; coraz częściej mówi się już nie o globalnym ociepleniu, lecz o globalnej pożodze. Nie od rzeczy, skoro pożary w wielu regionach – nawet tych, gdzie, jak u nas letnie burze, stanowiły one zjawisko naturalne – robią się coraz gwałtowniejsze i obejmują coraz większe obszary, a na irańskiej pustyni zmierzono 80 stopni Celsjusza. Z kolei opady śniegu, i to potężne zaiste, pojawiają się tam, gdzie dotychczas stanowiły rzadkość; przykładowo, niedawno sparaliżowały Teksas.

Narastająca gwałtowność poszczególnych zjawisk atmosferycznych, wykraczająca już poza zwykłą miarę, stanowi rzecz jasna skutek owego globalnego ocieplenia, czy raczej globalnej pożogi, a konkretnie – tempa, z jakim w skali planetarnej rośnie temperatura. Zmiany klimatu zachodziły wielokrotnie w historii Ziemi, i ta obecna byłaby po prostu kolejną spośród nich, lecz, niestety, działalność człowieka wydatnie je przyspieszyła, wywołując trwającą na naszych oczach globalną katastrofę (tak, jest ona kwestią nie przyszłości, lecz TERAŹNIEJSZOŚCI!!!). Pisząc o człowieku, mam oczywiście na myśli kapitalistów, w imię maksymalizacji swoich zysków uskuteczniających – rękoma wyzyskiwanych robotników – skrajnie nieracjonalną, totalnie niezrównoważoną, bezmyślnie rabunkową i niszczącą przyrodę oraz klimat gospodarkę. Na to nakłada się rozbudzona przez nich konsumpcja…

Mówiąc krótko, to kapitalistycznemu totalitaryzmowi i jego beneficjentom, czyli przedstawicielom klasy pasożytniczo-wyzyskującej, zawdzięczamy upały, nawałnice, powodzie, pożary i inne ekstrema pogodowe, nie wspominając o czynionych przez nie szkodach i zagrożeniu, jakie niosą dla naszego zdrowia tudzież życia. Jeżeli więc wicher zerwie Wam dach (czego oczywiście nikomu nie życzę), a bliska osoba dostanie udaru słonecznego (j. w.), to wiedzcie, że dzieje się tak po to, by prywatni właściciele zakładów przemysłowych, wielkich sieci handlowych czy banków mogli mieć niewyobrażalne fortuny na kontach.

Jasne, nie raz ani nie dwa o tym pisałem, niemniej jednak warto temat przypominać, ponieważ różnego rodzaju załgane pseudo-autorytety, czyli neoliberalni/neokonserwatywni ekonomiści, działający ze smyczy kapitalistów i uzasadniający ideologicznie (przepraszam – „naukowo”) ich zbrodnie przeciwko Ziemi i życiu na niej, co i rusz rozwierają otwory gębowe, by przekonać nas, że żadna katastrofa nie zachodzi, a jeśli nawet zachodzi, to jest dla nas korzystna, bo kapitalistyczne pasożyty będą próbowały na niej zarobić, a my wszyscy możemy sadzić awokado. Aha…

Nie słuchajmy bzdur! Obalmy kapitalizm, póki jeszcze mamy szansę na przetrwanie, bo właśnie totalitarny ów system może już wkrótce wszystkich nas wykończyć. Co gorsza, wraz z wieloma innymi gatunkami fauny tudzież flory...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor