Klerykałowie

W najnowszym wydaniu tygodnika Polityka (nr 17 [3309] z 21 kwietnia 2021 roku, profesor Jan Hartman w swoim felietonie polemizuje z Adamem Michnikiem, który niedawno w wywiadzie udzielonym swej Gazecie Wyborczej składał wiernopoddańcze hołdy Kościołowi katolickiemu.

Wybitny polski filozof, będący zarazem intelektualnym guru naszego antyklerykalizmu, zastanawia się na łamach swojego tekstu, czy wspomniana instytucja religijna w ogóle na szacunek tudzież hołdy zasługuje; przytaczając popełnione przez nią na przestrzeni dziejów zbrodnie (inkwizycja, kolonializm, niewolnictwo, zabójstwa dzieci w Irlandii, pedofilia kleru, itd.) i wytykając ułomności chrześcijaństwa jako religii, zdaje się twierdzić, że nie. Co dla mnie było najistotniejsze, prof. Hartman zwrócił uwagę, że Adam Michnik mówi w sprawie Kościoła nieomal tym samym głosem, co… Jarosław Kaczyński. Obaj mianowicie twierdzą, że bez chrześcijaństwa nie będzie w Polsce moralności, a zatem Kościół musi pełnić poczesną rolę w polskim życiu publicznym i pozostawać instytucją uprzywilejowaną (inna sprawa, czy ów związek wyznaniowy ma cokolwiek wspólnego z dobrze pojętym chrześcijaństwem, ale dziś akurat nie będę w to zagadnienie wnikał). Ergo, i Michnik, I Kaczyński opowiadają się za klerykalizacją Polski, postępującą od 1990 roku.

Pan profesor Hartman w tę zbieżność poglądów dziennikarza i polityka się nie zagłębia, a szkoda. Warto zatem przemyśleć, skąd wzięło się owo podobieństwo spojrzenia na największy działający w (k)raju nad Wisłą związek wyznaniowy.

Nie zamierzam tu rozważać, czy Michnik i Kaczyński, wypowiadając się o Kościele, jego związkach z moralnością, etyką, państwem, patriotyzmem, itd., mają rację. Każdy może żywić swój pogląd w tym zakresie. Dla mnie ważne jest dziś to, że ci dwaj rzekomo stojący po przeciwnych stronach barykady ludzie wykazują niemalże identyczne poglądy na wiadomą organizację religijną, ponieważ obaj wywodzą się z jednego i tego samego obozu politycznego, czyli prawicy postsolidarnościowej. Przy czym Adam Michnik reprezentuje jej nico bardziej liberalny odłam, podczas gdy Jarosław Kaczyński jest współkreatorem odłamu faszystowskiego; liberalizm i faszyzm nie mają tu jednak znaczenia, albowiem cały ten prawicowy obóz jest klerykalny w zasadzie z definicji.

I nie chodzi tu nawet o religijność czy ogólnie światopogląd jego członków i osób wywodzących się zeń. Po prostu, kiedy w latach 80. ubiegłego wieku polska opozycja grupowała się wokół NSZZ „Solidarność”, Kościół katolicki – od rodzimych parafii po Watykan – wzmocnił ów ruch, zarówno politycznie, jak też finansowo. I ten drugi element jest tu kluczowy. To właśnie przez ręce hierarchów i księży płynęły pieniądze od CIA, dzięki którym ta opozycja przeciwko PRL stała się tak silna i mogła przejąć władzę w 1989 roku. Kościół do spółki z włoską mafią stanowił pas transmisyjny, kierujący do Polski wsparcie finansowe amerykańskich służb dla „Solidarności”; celem było rzecz jasna obalenie ówczesnego polskiego ustroju i restauracja nad Wisłą nowego, przyjaznego tak katolickiemu klerowi, jak i zwłaszcza amerykańskim oraz ponadnarodowym korporacjom tudzież koncernom. Co się udało po 1989 r., kiedy to zwycięska prawica postsolidarnościowa wyprzedała nasze państwo organizacjom kościelnym oraz międzynarodowemu kapitałowi, czego skutki odczuwamy do dziś, będąc niewolnikami kapitalistów, stale indoktrynowanymi religijnie.

Oczywiście, po dorwaniu się do żłoba, za jaki uważali i uważają Polskę, postsolidarnościowcy zaczęli żreć się między sobą o władzę i wpływy, skutkiem czego ich ruch się podzielił – w obecnym stadium na PiS i PO. Oba te ugrupowania, warto zauważyć, teoretycznie walczą ze sobą, ideologiczne wszelako oba są prawicowe (przy czym PO w stopniu umiarkowanym, PiS natomiast w skrajnym) oraz klerykalne. Dlatego w kluczowych sprawach zarówno ich politycy (np. Jarosław Kaczyński), jak też powiązani z nimi intelektualiści (np. Adam Michnik) mówią jednym, a przynajmniej podobnym głosem, czego przykładem ich opinie o Kościele i jego roli w Polsce.

Opinie wszelako opiniami, każdy ma prawo do swoich… lecz owa jedność ma swoje gorsze konsekwencje. Takie na przykład, że pod rządami jakiegokolwiek ugrupowania postsolidarnościowego nie ma co liczyć na to, że (k)raj nad Wisłą stanie się po zachodnioeuropejsku świecki. Nie, dokąd rządzili będą postsolidarnościowi prawicowcy, niezależnie od ich szyldu partyjnego, nieodmiennie pozostaniemy państwem wyznaniowym, w którym Kościół katolicki utrzyma nadmierne przywileje, łamana będzie zasada wolności religijnej, kobiety natomiast i mniejszości pozbawiane będą praw.

Szczególnie boleśnie ów postsolidarnościowy klerykalizm odczuwają ofiary księży-pedofilów. Nie mają bowiem co liczyć na realną, rzetelną pomoc ze strony wymiaru sprawiedliwości (który w klerykalnej Polsce stoi, o zgrozo, raczej po stronie krzywdzicieli niż krzywdzonych) i ukaranie sprawców; jeśli takowe następuje, to od wielkiego dzwonu, tzn, kiedy media zainteresują się konkretną sprawą i Kościół ani prawica nie dają rady zamieść skandalu pod dywan. Tak właśnie wygląda ponure dziedzictwo CAŁEJ post-solidarności.

W ogóle, jeśli chodzi o seksualne ekscesy i zbrodnie kleru, to znów prawicowcy wywodzący się z dawnej opozycji anty-PRL-owskiej mówią i zachowują się podobnie. Jedni relatywizują te odrażające czyny i, sprawując władzę, robią wszystko, by winni uniknęli kary, inni zaś zbierają podpisy pod listem otwartym w obronie „dobrego imienia” zmarłego niedawno hierarchy, który kleryków sprowadzał do roli żywych gumowych lal.

Tak, PiS i PO ze względu na swoją historię są ugrupowaniami w identyczny sposób klerykalnymi, a zatem identycznie tolerującymi kościelne patologie. Dlatego, jeżeli chcemy państwa realnie świeckiego, gdzie wolność religijna będzie przestrzegana, zaś pedofile w sutannach pójdą siedzieć, głosować musimy na Lewicę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor