Lewica dla książki

Obchodzimy dziś Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich, czyli święto wszystkich ludzi związanych z książką i czytelnictwem: pisarzy, wydawców, redaktorów, korektorów, ilustratorów, drukarzy (kiedyś byli też introligatorzy, ale to chyba zanikający zawód), księgarzy, bibliotekarzy, a przede wszystkim czytelników.

Z tej okazji przypominam, że książka zalicza się do tych przyjaciół, którzy nigdy nie łamią zasad przyjaźni, nie zdradzają, ani też nie ranią. Czytanie jest korzystne dla zdrowia (zwłaszcza psychicznego; odgrywać może ważną rolę w leczeniu depresji) i rozwija intelektualnie, generując zwiększenie zasobu słownictwa oraz ewolucję wyobraźni i zdolności samodzielnego, krytycznego tudzież kreatywnego myślenia. To ostatnie w skali społecznej przekłada się na rozwój gospodarczy; im społeczeństwo bardziej oczytane, tym bogatsze, czego przykładem państwa skandynawskie chociażby. O tym, że książki dają wspaniała rozrywkę, nie wspominam, bo to oczywiste.

Niestety, ponad 60 proc. społeczeństwa polskiego książek nie czyta. Przyczyn tego ponurego stanu rzeczy jest wiele. Jedną z nich (o czym mało się mówi, gdy tymczasem mówić trzeba) jest dziki kapitalizm, czyli system, w który prywatni właściciele środków produkcji coraz mocniej pasożytują na pracownikach; od tych wymaga się coraz więcej, eksploatuje się ich do granic wyczerpania i praktycznie pozbawia czasu wolnego (konsekwencja tzw. elastycznych form zatrudnienia). Nic więc dziwnego, że wycieńczony człowiek, wracając z roboty do domu, częstokroć nie ma sił, by utrzymać książkę w ręku, a co dopiero ją czytać.

Dalej, jednym z głównych czynników zniechęcających obywatelki i obywateli (k)raju nad Wisłą do regularnego kontaktu ze słowem pisanym pozostaje system wątpliwej edukacji. Wielokrotnie już na tych łamach pisałem, iż przez zły dobór lektur (mało interesujące, nudne, często też zbyt trudne dla dzieci i młodzieży) uczniowie wynoszą ze szkoły przekonanie, że czytanie to nie przyjemna forma spędzenia czasu, lecz katorga. I nawet najlepsi poloniści tu nie pomogą.

Wielu komentatorów zwraca też uwagę, iż w Polsce do książek zniechęca ich cena. W znacznej mierze jest to prawda, są one bowiem obecnie naprawdę drogie w stosunku do zarobków (inaczej, niż było w poprzednim ustroju), co nie zawsze wynika z jakości wydania. Z drugiej strony, można je kupić tanio, np. na wyprzedażach lub w dyskontach, gdzie często sprzedawane są po promocyjnych cenach. No i nie trzeba ich nabywać, by czytać, funkcjonują wszak biblioteki.

Tak czy owak, poziom czytelnictwa w (k)raju nad Wisłą jest fatalny i trzeba coś z tym fantem zrobić. Działanie w tym zakresie to zadanie dla szeroko pojętej lewicy (parlamentarnej oraz pozaparlamentarnej), albowiem to właśnie lewicowym politykom i działaczom zależeć powinno na postępie społecznym, którego bez oczytanych obywatelek i obywateli zwyczajnie nie będzie. Oto kilka propozycji takich działań:

1) Utworzenie typowo lewicowego wydawnictwa, nastawionego na wznawianie literatury (pięknej, naukowej, eseistycznej, itd.) zawierającej klasykę myśli lewicowej: socjaldemokratycznej, socjalistycznej, komunistycznej, anarchistycznej i każdej innej. Pozycje te powinny być atrakcyjne pod względem graficznym i stosunkowo niedrogie. Chodzi tu nie tylko o pobudzanie czytelnictwa, ale też edukowanie społeczeństwa.

2) Złożenie w Sejmie projektu ustawy o stałych cenach książek (kiedyś głośno się o tym mówiło, lecz niestety temat ucichł). Chodzi o to, by dana książka przez rok od ukazania się na rynku nie mogła być sprzedawana po cenie innej niż ta na okładce. Obecnie księgarnie mogą w dość znacznym zakresie kwoty te zaniżać – z czego korzystają głównie wielkie sieci, prowadzące sprzedaż zarówno stacjonarną, jak i wysyłkową – co zmusza wydawców to zawyżania ich na starcie. Uderza to w wydawnictwa (zwłaszcza te mniejsze), małe księgarnie, które nie prowadzą sprzedaży wysyłkowej, toteż nie bardzo mogą sprzedać książkę taniej niż nakazuje cena na okładce, no i autorzy, bo takie zaniżanie cen odbija się na honorariach. W perspektywie stracić mogą również czytelnicy, ponieważ rynek książki zmonopolizowany zostanie przez kilka wielkich sieci księgarskich, jakie wytną mniejsze księgarnie, sprzedające nieraz literaturę niszową; poskutkuje to zubożeniem oferty, bo ta zredukowana zostanie głównie do bestsellerów. Wprowadzenie stałej ceny byłoby korzystne dla wszystkich podmiotów rynkowych, spowodowałoby też, że książki już na starcie byłyby tańsze, a zatem łatwiejsze do wypromowania.

3) Promocja rozwoju sieci bibliotek, zwłaszcza na wsiach i w mniejszych miasteczkach. W dużych i średnich miastach biblioteki mają się dobrze (z czego oczywiście należy się cieszyć), lecz w mniejszych ośrodkach wszystko zależy od tego, czy są tam ludzie potrafiący zająć się tematem i mający zdolność przekonywania władz samorządowych do przeznaczenia na tę właśnie instytucję środków. Lewica musi dużo mówić o roli bibliotekarstwa w rozwoju społecznym.

4) Postulat takiej reformy systemu edukacji, by zachęcał on do czytania, zamiast zniechęcać. Tu potrzebna jest przede wszystkim taka modyfikacja listy lektur, by trafiały one w zainteresowania uczniów i uczennic, rodząc u nich przekonanie, iż kontakt z książką to przyjemność, nie kara. Jak już niejednokrotnie pisałem, rola dzieci i młodzieży w wyborze pozycji, jakie chcą omawiać na lekcjach języka polskiego, winna rosnąć wraz z kolejnymi szczeblami szkoły; wówczas łatwiej będzie rozbudzić zainteresowanie literaturą.

5) Reforma systemu ekonomiczno-społecznego, zwłaszcza rynku pracy, tak, by robotnicy byli mniej eksploatowani, mieli więcej czasu oraz sił na czytanie. Wycieńczony człowiek, jak pisałem wyżej, po książkę nie sięgnie, praca zaś ma dawać źródło utrzymania, a nie wycieńczenie.

Miłej lektury.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor