Miś arcybiskupa
Niejaki
Jędraszewski Marek, z totalnie niezrozumiałych przyczyn (do dziś
się zastanawiam, co zamroczyło papieża Franciszka, że akurat TEGO
faceta mianował na owo stanowisko; na szczęście, wykazał się
pomyślunkiem i nie awansował go na kardynała) arcybiskup,
metropolita krakowski, chciał przejąć od miasta Krakowa działkę.
Na
nieruchomości owej funkcjonowało przedsiębiorstwo, lecz – co
jest zjawiskiem jak najbardziej typowym dla kapitalizmu, acz
oczywiście ponurym – upadło. Wokół tegoż terenu rozrosło się
jednak osiedle. Jego mieszkańcy, podobnie zresztą jak władze
miejskie, chcą, żeby na wzmiankowanej działce powstał park;
rozwiązanie nader sensowne dla jednego z najbardziej
zanieczyszczonych miast Europy oraz dla ludzi chcących mieć miejsce
do zdrowej rekreacji. Jędraszewski Marek wszakże uparł się, że
tam ma stanąć kościół, właśnie z tej przyczyny, iż w okolicy
powstały nowe bloki mieszkalne. Krakowscy włodarze argumentacji
mało dostojnego, nadto znanego z szerzenia nienawiści hierarchy nie
podzielili i, jak dotąd, odmawiają przekazania kurii nieruchomości.
Na której, wszystko na to wskazuje, będzie park, zgodnie z wolą
tamtejszych mieszkańców.
W
Krakowie, jeśli dobrze pamiętam, funkcjonuje ponad sto pięćdziesiąt
obiektów sakralnych – samych tylko katolickich. Przedstawiciele
innych wyznań również mają w pięknym owym mieście (jedynym
słusznym do studiowania) swoje świątynie. Osoba wierząca nie ma
zatem najmniejszych problemów, by zaspokoić potrzeby religijne, np.
biorąc udział w nabożeństwie albo innych tego typu praktykach.
Małopolska stolica cierpi za to na deficyt terenów zielonych (czym,
niestety, nie wyróżnia się na tle innych dużych miast, a także,
o zgrozo, wzrastającej liczby średnich i małych). Toteż nowy park
jest Krakowowi i krakowianom o wiele bardziej potrzebny niż kolejny
kościół, z całym szacunkiem dla religii katolickiej.
Coś
mi się wszelako wydaje, że Jędraszewskiemu Markowi nie o katolików
i ich potrzeby religijne chodzi. Przecież on doskonale wie, ile jest
obiektów sakralnych w Krakowie, doskonale też zdaje sobie sprawę,
iż jeśli człowiek wierzących przebywający na terenie tego miasta
zechce się pomodlić, to bez trudu znajdzie odpowiednie ku temu
miejsce.
Nie,
ów wymarzony przez arcybiskupa kościół miał być Misiem –
dokładnie takim, jak z filmu nieodżałowanego Stanisława Barei,
tyle że nie ze słomy, lecz z cegieł. Innymi słowy, nieważne, czy
inwestycja jest sensowna z logistycznego, a choćby i
zdroworozsądkowego punktu widzenia; ważne, by odpowiedni ludzie na
niej zarobili. Szczerze zatem wątpię, by dla imć Jędraszewskiego
liczyło się, czy ktokolwiek przychodziłby do tejże hipotetycznej
świątyni, czy też stałaby ona pusta. Ważne, że wybudowałaby ją
zaprzyjaźniona z hierarchą firma, właściciel której wypchałby
sobie portfel. A przy kościele, choćby pustym, można by zawsze
jakieś przedsięwzięcie, dajmy na to handlowe, rozkręcić, na czym
też zarobiliby „swoi”.
Co
z kolei miałby z tego sam Jędraszewski Marek? Ano, wystawiłby
sobie pomnik. Pomnik wiernym niezbyt potrzebny, za to podbudowujący
ego arcybiskupa, a co ważniejsze, przymnażający bogactwo jego
„przyjaciół”.
No,
ale jako się rzekło, władze miejskie okoniem stoją, więc
arcybiskupiego Misia raczej nie będzie.
Komentarze
Prześlij komentarz