Bezsensowne debaty
Wybory
zbliżają się wielkimi krokami, kampania jest już prawie na
finiszu, toteż nie dziwota, że stacje telewizyjne organizują
debaty kandydatów. Niestety, nie są one najwyższych lotów, a
formuła, w jakiej się odbywają, zdaje się – z programowego czy
ideologicznego punktu widzenia – cokolwiek bezsensowna.
Jeśli
bowiem kandydatowi daje się minutę czy dwie (plus trzydzieści
sekund na ewentualną ripostę, czyli sprostowanie tego, co mówi
inny uczestnik debaty), by opowiedział o programie swoim czy swojej
partii na temat kwestii tak skomplikowanych, jak polityka
zagraniczna, reforma służby zdrowia czy sposoby ratowania finansów
publicznych, to nie będzie miał on szans na rozwinięcie
zagadnienia, a jedynie na wypowiedzenie kilku, mniej lub bardziej
pustych, hasełek. Albo obelg wobec konkurentów, do czego jeszcze
wrócimy.
Z
takiej debaty wyborca, który dopiero zastanawia się, na kogo
głosować, nie dowie się zbyt wiele. Obywatel zaś interesujący
się polityką z reguły wie już, jakie programy mają komitety, i
jakich wystawiają kandydatów, toteż debata telewizyjna raczej nie
wpłynie na jego decyzję, najprawdopodobniej dawno już zresztą
podjętą. Mamy tu więc nie tyle debatę sensu stricto, czyli
wymianę poglądów oraz argumentów merytorycznych, ile po prostu
show. Nieraz dość prymitywny, bo uczestnicy dane im sześćdziesiąt
bądź sto dwadzieścia sekund nierzadko wykorzystują nie na
zaprezentowanie swoich postulatów, ale na słowne dowalenie koledze
lub koleżance z innego ugrupowania; i dobrze, jeśli owo dowalenie
polega na merytorycznym piętnowaniu faktycznych błędów
popełnionych przez daną partię, koalicję czy polityka, a nie na
obrzucaniu się obelgami i wzajemnym obrażaniu.
Tak
naprawdę, organizatorom tychże niby-debat, czyli mediom, a
konkretnie stacjom telewizyjnym czy radiowym, nie chodzi o to, by
zaprezentować obywatelom kandydatów, ugrupowania i ich programy.
Nie, celem – czysto komercyjnym, dodajmy – jest przyciągnięcie
przed ekrany lub odbiorniki jak najwięcej widzów/słuchaczy, bo to
zagwarantuje napływ reklamodawców, a co jeszcze ważniejsze,
pieniędzy od nich. Owe więc spektakle wręcz NIE MOGĄ mieć
charakteru merytorycznego, bo gdyby polityk zaczął rozwijać co
bardziej skomplikowane kwestie, posługując się przy tym językiem
naukowym lub przynajmniej żargonem ludzi pracujących w danej
dziedzinie, to odbiorcy szybko by się znudzili i dali sobie spokój
z oglądaniem/słuchaniem. Aby ich przyciągnąć, trzeba u nich
rozbudzić emocje, najlepiej negatywne. Czyli tak poprowadzić
debatę, by kandydaci nie tyle mówili o swoich programach, ile
atakowali się wzajemnie.
Obywatel,
a w tym wypadku raczej bierny konsument medialnego przekazu, ma zatem
nie tyle dowiedzieć się, co dany polityk ma do powiedzenia, ile
zwrócić uwagę, jak jest ubrany, jak wypada i, co najważniejsze,
jak mocno walnie (na szczęście tylko słownie) w kogoś z innej
partii. Ta ocena ze strony odbiorcy ma być czysto emocjonalna.
Oczywiście naturalnym jest, że emocje widza/słuchacza będą
zawsze po stronie kandydata popieranego przez nich ugrupowania; jego
wyborcy nieodmiennie uznają, że to od debatę wygrał, niezależnie
od tego, co zaproponował.
Ma
to te negatywne konsekwencje, że partie i ich działacze przestają
rywalizować na programy, propozycje dla społeczeństwa, a zaczynają
na negatywne emocje, czy na wzajemne ataki, bo to one cieszą
odbiorców, napędzające z kolei zyski medialnych potentatów.
Wymuszają to środki masowego przekazu, gdyż one właśnie stanowią
główny nośnik treści kampanii wyborczych, toteż politycy do ich
wytycznych muszą się dostosować, np. do formuły telewizyjnych
debat.
Oczywiście,
takie medialne spektakle, wpływając na emocje potencjalnych
wyborców, mogą kształtować wynik elekcji, choć zdarza się to
rzadko. Przykładowo, Aleksander Kwaśniewski w debacie zaprezentował
się o wiele lepiej niż Lech Wałęsa i jeszcze wyprowadził go z
równowagi, co było jednym z istotniejszych czynników, dlaczego
gdański elektryk zakończył prezydenckie urzędowanie po jeden
tylko kadencji. Podobnie, podczas telewizyjnej debaty Donald Tusk w
dość cwany sposób załatwił Jarosława Kaczyńskiego, i między
innymi dzięki temu PO wkrótce potem wygrała wybory. Stało się
tak dzięki talentom tych dwóch polityków, którzy formułę debaty
telewizyjnej potrafili wykorzystać na swoją korzyść. Ponadto same
debaty miały wówczas inny, nieco bardziej merytoryczny charakter.
Generalnie,
medialna komercja niszczy politykę, prymitywizując ją i
sprowadzając do wymiaru czysto emocjonalnego, czyli tak naprawdę do
politykierstwa. Jest to bardzo szkodliwe dla nas, obywateli, ponieważ
część z nas zniechęca do głosowania w ogóle, a wiele mniej
wyrobionych politycznie osób skłania do głosowania na tę
osobę/partię, która najbardziej się spodobała zamiast na tę, co
prezentuje najwyższy poziom programowy i ideologiczny.
Nie
dziwmy się zatem, że jakość „klasy” politycznej sukcesywnie
spada…
Komentarze
Prześlij komentarz