Prawem w obywatela
Termin
lawfare wcale nie dziwnym trafem jest mało popularny w większości
polskich mediów głównego nurtu. Tymczasem patologia ta staje się
coraz powszechniejsza we współczesnym świecie, a jej rozwój
wskazuje, iż George Orwell najwyraźniej nie pomylił się w swojej
wizji przyszłości, przedstawionej jako „but depczący ludzką
twarz… wiecznie”. Ale po kolei.
Lawfare
to wykorzystywanie przez władze państwowe prawa i organów je
egzekwujących (policja, prokuratura, służby specjalne,
sądownictwo, itd.) do prześladowań politycznych, wymierzonych
oczywiście w opozycję antyrządową oraz w ogóle w obywateli
uznanych przez rządzących za wrogich lub „szkodliwych”.
Zjawisko to nagminnie występuje w państwach niedemokratycznych –
autorytarnych i totalitarnych, gdzie prawo w ogóle nie służy
zapewnieniu ładu i bezpieczeństwa, lecz represjonowaniu WSZYSTKICH
poza członkami władz. A przynajmniej tak było dotychczas, bo
obecnie lawfare staje się ponurą cechą charakterystyczną krajów,
gdzie ustrój demokratyczny podobno ma się świetnie, często od
dawna.
Zacznijmy
od tego, że przybywa państw formalnie demokratycznych, lecz de
facto takich, gdzie praktyka władz jest wybitnie ze standardami
demokracji niezgodna. Oprócz Turcji Erdogana i Rosji Putina do owego
niewesołego grona zaliczyć też należy Węgry pod rządami Orbana
oraz Polskę rządzoną przez PiS. Wszędzie tam przeciwko członkom
opozycji wysuwa się lipne zarzuty, ciąga się ich po sądach,
zamyka za szpiegostwo bez formalnego postawienia ich w stan
oskarżenia (pewnie wiecie, o kim piszę)…
Przykładowo,
w Polsce przed sądem stanęły kobiety, które blokowały
neonazistowski marsz, próbowano też sądownie ukarać autora
reportażu o neonazistach, wokół polityków opozycji (pana Neumanna
na przykład) węszą służby, demonstracje KOD-u były rozbijane
przez policję, by prezes mógł sobie przejechać na Żoliborz.
Przykłady można mnożyć.
Polskie
lawfare jest zjawiskiem przybierającym na sile i coraz groźniejszym;
należy domniemywać, iż jeśli Bezprawie i Niesprawiedliwość
wygra październikowe wybory, stanie się ono ponurą normą. Ale w
wielu innych państwach sprawy zaszły o wiele dalej. Przykładowo, w
Brazylii skorumpowany aparat represji, powiązany z tamtejszą,
sojuszniczą wobec USA prawicą, uniemożliwił kandydowanie w
wyborach prezydenckich wybitnemu lewicowemu politykowi Luli da
Silvie, skazując go na podstawie fałszywych dowodów za
łapówkarstwo. Ofiarą podobnych represji padła też Dilma
Rousseff, współpracująca z Lulą. W analogiczny sposób
prześladowana jest Cristina Fernandez de Kirchner, była lewicowa
prezydent Argentyny. W przypadku obu tych południowoamerykańskich
państw chodzi nie tylko o to, by uniemożliwić kandydowanie
lewicowym politykom, doprowadzając tym samym do rządków (skrajnej)
prawicy, ale też o zabezpieczenie interesów lokalnego wielkiego
kapitału, powiązanego oczywiście z tym z USA.
Cóż,
większość
krajów
latynoamerykańskich
za wzorzec
demokracji uchodzić nie mogła
nigdy, niemniej jednak – i to budzi zgrozę – lawfare staje się
coraz powszechniejsze również w „starych” demokracjach Europy
Zachodniej. Tu sztandarowym, acz ponurym przykładem jest Francja pod
władzą Macrona, gdzie aparat represji prześladuje Jeana-Luca
Melenchona, lidera socjalistycznej partii La
France Insoumise.
Melenchon
piętnuje skrajnie neoliberalny, prokapitalistyczny kurs ekonomiczny
Macrona, skutkujący pauperyzacją większości społeczeństwa,
toteż wysługująca się kapitałowi prawica wykorzystuje przeciwko
niemu prawo, chcąc go politycznie osłabić oraz zeszmacić
w oczach obywateli. Skoro już jesteśmy nad Sekwaną, to warto
dodać, iż działacze ruchu Żółtych Kamizelek, takoż
protestujący przeciwko skutkom polityki Macrona, też byli
represjonowani, a ich demonstracje tłumiono w nader okrutny sposób.
I to wszystko w państwie PODOBNO
demokratycznym!
Warto
zauważyć, iż lawfare charakterystyczne
jest dla
państw – zarówno autorytarnych, jak i formalnie demokratycznych –
rządzonych przez prawicę, i to niekoniecznie skrajną. Jej reformy,
a raczej neoliberalne, prokapitalistyczne deformy powodują negatywne
skutki społeczne, takie jak bezrobocie czy pauperyzacja.
A to rodzi gniew obywateli i przesuwa ich nastroje w lewo. Prawica,
nawet umiarkowana, boi się tego, rosnące poparcie dla lewicy
oznacza bowiem utratę przez prawicowców
władzy, toteż lawfare, czyli represje wymierzone w lewicowych
działaczy i polityków,
są po prostu formą ochrony stołków.
Lawfare
ma jednakowoż jeszcze jeden cel. Nieprzypadkowo
jego ofiarami padają osoby o lewicowych, antykapitalistycznych i
ogólnie prodemokratycznych poglądach. Otóż, realizacja ich
postulatów ugodziłaby w interesy wielkiego kapitału, czyli
międzynarodowych koncernów, korporacji tudzież banków. Ich
właściciele boją się utraty wpływów i pieniędzy, toteż,
używając swoich prawicowych pachołków i tworzonego przez nich
prawa, walczą z zagrożeniem ze strony lewicy i demokracji.
I
tak,
but coraz mocniej depcze ludzkie twarze…
Komentarze
Prześlij komentarz