Kto daje pracę

Obecnie wielu słów z języka polskiego używanych jest (również w mediach!) niezgodnie z ich znaczeniem. I tak na przykład, słowo „niesamowite” oznacza „budzące strach, grozę, zdumienie”, a nie „wspaniałe” czy „świetne”. „Ekskluzywny” znaczy „trudno dostępny”, a nie „luksusowy” (utrudnienia dostępu nie muszą wszak wiązać się z luksusem). „Onegdaj” oznacza TYLKO I WYŁĄCZNIE „przedwczoraj”. I tak dalej. Są to po prostu błędy językowe, wynikające z niskiego poziomu oczytania społeczeństwa, w tym dziennikarzy i publicystów, a pewnie też z kiepskiej edukacji szkolnej w zakresie języka ojczystego.
Jest wszelako pewne słowo, które używane jest nie tyle błędnie z czysto językowego punktu widzenia, ile niezgodnie z faktami. Określa się nim nie tę grupę ludzi, którą potrzeba. Słowem tym jest „pracodawca”.
Mianem tym obdarza się przedsiębiorców (tzn. konkretnie tych, którzy nie tylko sami pracują, prowadząc własną działalność gospodarczą, ale też zatrudniają innych ludzi) oraz kapitalistów (prywatnych właścicieli środków produkcji, których zysk pochodzi z CUDZEJ pracy). Tworzą oni wszak miejsca pracy, czyli – jak głosi kapitalistyczna propaganda – DAJĄ ludziom pracę. Tymczasem nic bardziej mylnego!
Ani przedsiębiorca zatrudniający pracowników, ani tym bardziej kapitalista, niczego nikomu nie dają. To, że kreują oni miejsca pracy oznacza ni mniej, ni więcej, że zamierzają KUPIĆ (zapłatą za co jest oczywiście wynagrodzenie zapisane w umowie) siłę roboczą osób zatrudnionych, czyli rzecz jasna pracowników/robotników/proletariuszy. Ci zaś – o ile nie zostaną do tego zmuszeni, o czym później – też swojej siły roboczej nie dają, lecz ją SPRZEDAJĄ. I nie na stałe, lecz na określony czas; powinien on wynosić osiem godzin dziennie, ale z powodu plagi umów śmieciowych i wymuszonego samozatrudnienia (skutkiem którego taki przymusowy formalny przedsiębiorca sprzedaje swoją siłę roboczą częstokroć jeszcze taniej niż etatowy pracownik, a już na pewno obciążony jest on znacznie wyższymi kosztami), czas ów stopniowo przestaje być regulowany.
Nie ma tu zatem (podkreślam – w NORMALNEJ sytuacji!) żadnego dawania, lecz następuje wymiana czysto handlowa. Ja od ciebie kupię twoją siłę roboczą po to, by dzięki wytwarzaniu z jej użyciem (czyli pracy) określonego dobra lub usługi (produkcja), mieć zysk, a ty w zamian za to otrzymasz pieniądze, jakie pozwolą ci się utrzymać. Człowiek pracuje, sprzedając swoją siłę roboczą, po to, by zdobyć środki utrzymania, przypominam.
W kapitalizmie ludzka siła robocza ZAWSZE wyceniona jest poniżej jej realnej wartości, gdyby bowiem przedsiębiorca/kapitalista zapłacił za nią robotnikowi tyle, ile ona faktycznie jest warta, nie miałby zysku, bo po prostu zwróciłyby mu się koszta stałe (ceny energii, sprzętu, pomieszczeń, itd.) i zmienne (praca, bo cenę za nią można negocjować) produkcji, toteż wyszedłby na zero. Różnica między realną wartością siły roboczej, a kwotą, jaką pobiera za nią pracownik/robotnik, to wartość dodatkowa – tę przejmuje kapitalista, i ona właśnie jest jego zyskiem. Proces jej pobierania przez kapitalistę to oczywiście wyzysk. Jeżeli mimo tegoż wyzysku pieniądze, jakie pracownik otrzymuje za sprzedaż swojej siły roboczej, wystarczają na jego utrzymanie, wszystko jest w miarę w porządku, wyzysk nie jest zbyt dotkliwy. Oczywiście, robotnik chce, by poziom jego życia był jak najwyższy, toteż pragnie sprzedać swoją siłę roboczą możliwie najdrożej, podczas gdy kapitalista dąży do zwiększenia zysku (wartości dodatkowej) w stosunku do finalnej ceny produktu, toteż zamierza kupować siłę roboczą jak najtaniej, a jeszcze lepiej by było, gdyby udało mu się przerzucić na pracownika koszta związane z ubezpieczeniem społecznym, opodatkowaniem, itd. Ta sprzeczność interesu między pracownikami (proletariatem) a kapitalistami to konflikt zwany walką klas.
Z reguły przebiega ona zupełnie pokojowo, sprzeczność interesów łagodzona jest w drodze już tu ustawodawstwa (np. przepisy dotyczące płacy minimalnej), już to negocjacji między pracą a kapitałem.
Niestety, na skutek wdrażania w życie, począwszy od lat 70. ubiegłego wieku, koncepcji Miltona Friedmana, Margaret Thatcher czy Ronalda Reagana, kapitalizm jako system stopniowo dziczeje, a kapitał zyskuje coraz większą przewagę nad pracą. Na skutek rozplenienia się niestabilnych form zatrudnienia, takich jak polskie umowy śmieciowe, czy wymuszonego zakładania własnej działalności gospodarczej (co służy cedowaniu na pracownika kosztów pracy), ludzie zmuszeni są do sprzedawania swojej siły roboczej po coraz niższych cenach, na coraz gorszych warunkach. Narasta zatem wyzysk, skutkiem czego bogacą się kapitaliści, a pracownicy biednieją (jeśli nawet ich dochody nominalnie rosną, to w tempie o wiele wolniejszym niż zyski kapitalistów, co oznacza wzrost skali ubóstwa relatywnego).
Co gorsza, przybywa kapitalistów już całkiem pasożytniczych, którzy chcą ludzką siłę roboczą pozyskać za darmo, jak od niewolników czy chłopów pańszczyźnianych. Prawo wielu krajów (w tym, niestety, Polski – bezpłatne staże!) umożliwia im takie działania. I w tej oto sytuacji to pracownik staje się pracodawcą, bo DAJE swoją siłę roboczą i pracę, nie uzyskując w zamian nic poza bezcennym ponoć wpisem do CV. Jest to jedna z najgorszych patologii dzisiejszego kapitalizmu, powrót paskudnych wzorców rodem z XIX i pierwszej połowy XX wieku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor