Połowa wakacji
Wczoraj
zaczął się nam sierpień, czyli stuknęła połowa szkolnych (w
tym roku dla wielu dzieci i nastolatków koszmarnych, z powodu
skutków PiS-owskiej deformy systemu wątpliwej oświaty, zwłaszcza
zaś rekrutacji podwójnego rocznika) wakacji. Jeszcze tylko miesiąc
(bez jednego dnia), i młode pokolenie rozpocznie nowy rok szkolny;
wiele dzieciaków nie w tej szkole, gdzie chciałoby się uczyć, bo
w efekcie tego, co niejaka Zalewska zmalowała, zabrakło dla nich
miejsca.
No,
ale póki co, wakacje trwają. Wszelako nie oznacza to, że uczniowie
odpoczywają od szkoły. Oto bowiem od jakiegoś już czasu w
telewizji, radio czy internecie na odbiorcę zwalają się reklamy
już to przyborów szkolnych, już to plecaków, już to odzieży, w
której wybiorą się młodzi ludzie do placówek oświatowych, już
to innych utensyliów związanych z procesem edukacji. Jedna z
wielkich sieci księgarskich na stronie głównej swojego portalu
chwali się, jak to pomoże dzieciom i młodzieży zacząć rok
szkolny – i nie stanowi ona pod tym względem wyjątku.
Zaczęło
się to w lipcu, co oznacza, iż przez WIĘKSZĄ część wakacji
dzieciakom, a zwłaszcza ich rodzicom, bo to oni będą wydawali
pieniądze, przypomina się, że już pierwszego dnia września
trzeba będzie wrócić do przybytków wątpliwej (zwłaszcza, odkąd
PiS-owcy zabrali się za jej deformowanie) oświaty. Zamiast więc od
szkoły odpoczywać, szkołę mają cały czas przed nosem, ilekroć
włączą telewizor lub wejdą do internetu.
Dzieje
się tak od lat, no i nie odkryję Ameryki, jeśli napiszę, iż
wiąże się to z typową dla kapitalizmu chęcią maksymalizacji
zysku. Producenci piórników, długopisów, ołówków, linijek,
ekierek, plecaków, zeszytów, odzieży i tym podobnych wyrobów
pragną je wszak sprzedać i na tejże sprzedaży zarobić, a w tym
celu towary owe są reklamowane. Nie ma w tym nic niezwykłego.
Rozpoczęcie nowego roku szkolnego oczywiście jest okazją do
zarobku, a każdy producent chce, aby to rodzice, najlepiej za
podszeptem progenitury, wybrali jego towary.
Pytanie
jednak, czy reklamowanie szkolnych utensyliów powinno zaczynać się
TAK WCZEŚNIE? Rozumiem dwa, no, trzy tygodnie przed pierwszym
września… ale te reklamy zaczęły być masowo eksponowane już w
połowie lipca. Podobną, lecz jeszcze dalej posuniętą prawidłowość
obserwujemy przy okazji najbardziej bodaj skomercjalizowanego święta
chrześcijańskiego, czyli Bożego Narodzenia; związane z nim
reklamy, w coraz zresztą większym stopniu obdarte z religijnej
otoczki, bombardują nas już od początku listopada, a podejrzewam,
że nie upłynie dużo wody w wysychającej Wiśle, nim ujrzymy je w
październiku.
Kapitalizm
jako system ekonomiczny bazujący m. in. na dążeniu do
maksymalizacji zysków przez prywatnych właścicieli środków
produkcji, wiąże się w nierozerwalny sposób z postępującą
komercjalizacją, ta zaś – z rozrostem szeroko pojętej reklamy,
coraz bardziej nachalnej, a niekiedy wręcz agresywnej. Także
stresującej dzieciaki szkołą na długie tygodnie przed jej
rozpoczęciem.
W
swoich uczniowskich latach do szkoły jako instytucji nie żywiłem
ani przesadnej nienawiści (inna sprawa była ze szkolną rutyną,
zwłaszcza odrabianiem zadań domowych), ani też przesadnej miłości.
Niemniej jednak, wakacje, podobnie jak ferie zimowe czy świąteczne,
stanowiły dla mnie czas odpoczynku, również od samego myślenia o
obowiązku szkolnym (chyba zresztą dlatego zniechęciłem się do
„Harry’ego Pottera”; pierwszy i drugi tom jego przygód
przeczytał w wakacje właśnie, a że powieści owe traktowały o
szkole...). No, ale w tamtych czasach tylu reklam nie było, zaś te
związane ze szkolnymi utensyliami nie zaczynały być emitowane tak
wcześnie, toteż przez lipiec i sierpień mogłem się naprawdę
wyluzować. A dzisiejszym uczniom serdecznie współczuję psucia im
wakacji przez kapitalistów chcących wcisnąć swój towar.
Komentarze
Prześlij komentarz