Wiek kobiecych praw

W ostatnich dniach, oczywiście z okazji Święta Niepodległości, dużo mówiło się o odzyskaniu przez Polskę politycznej suwerenności i państwowości w 1918 roku. Wypowiedzi dziennikarzy i ekspertów były, jak zwykle, raz mądrzejsze, a raz głupsze, dominowały te stereotypowe. W sumie nic dziwnego, tak jest przy każdym święcie państwowym. Jednak informacji o bardzo ważnej kwestii związanej z odzyskaniem niepodległości, padło nader niewiele; dzieliły się nią głównie media lewicowe oraz portale kobiecie. Chodzi oczywiście o to, że stulecie (rzecz jasna, w znaczeniu umownym, bo przecież w czasie II wojny światowej Polska jako państwo przestała na kilka lat istnieć) niepodległości oznacza również stulecie praw kobiet w (k)raju nad Wisłą.
Polska w listopadzie 1918 roku narodziła się jako państwo demokratyczne, ze sporym jak na tamte czasy katalogiem praw człowieka i obywatela, zagwarantowanym przez władzę (szybko okazało się, że to li tylko prawna oraz ustrojowa fikcja, ponieważ prawa robotników i chłopów były brutalnie łamane przez prawicowe władze, reprezentujące interesy obszarników i kapitalistów, zaś demokracja jako ustrój została praktycznie zlikwidowana przez Sanację po maju 1926 roku). Między nimi były i prawa polityczne kobiet.
Już rząd Daszyńskiego przyznał przedstawicielkom płci żeńskiej prawa wyborcze równe z tymi, jakie przysługiwały mężczyznom, a rząd Moraczewskiego (powstały z polecenia Józefa Piłsudskiego po przejęciu przez niego kontroli nad Tymczasowym Rządem Ludowym Republiki Polskiej) reformę tę zaklepał. Polska była pod tym względem jednym z najbardziej postępowych państw świata (szkoda, że znacznie więcej było przykładów wskazujących na jej zacofanie).
Ową polityczną emancypację Polki zawdzięczały Polskiej Partii Socjalistycznej. Co ciekawe, wśród jej działaczy zdania na temat przyznania kobietom pełni praw wyborczych były podzielone. Socjaliści generalnie opowiadali się za tymże chwalebnym rozwiązaniem, niemniej jednak część z nich chciała jego wdrożenie poprzedzić akcją edukacyjną, i to długotrwałą, mającą na celu wyrobienie wśród Polek lepszej świadomości politycznej. W ówczesnym, skrajnie patriarchalnym, nurzającym się w ciemnocie i analfabetyzmie społeczeństwie polskim, kobiety poddane były – argumentowali PPS-owcy – silnym wpływom Kościoła katolickiego, najprawdopodobniej więc głosowały będą na kandydatów, których wskażą im księża, czyli na prawicowców. Obawa ta, dodać należy, się potwierdziła. Nie zmienia to faktu, że grupa działaczek PPS-u, zwłaszcza tych związanych z Legionami Piłsudskiego, wymogła na partyjnych liderach i samym Piłsudskim przeprowadzenie tejże reformy, co się im rzecz jasna chwali.
I tak, prawa wyborcze Polek są równie stare jak gloryfikowana w ostatnich dniach niepodległość. Okazały się też, na szczęście, trwałe, ponieważ przetrwały obalenie demokracji przez Sanację, II wojną światową (przywrócono je po jej zakończeniu), technokrację biurokratyczną, zmianę ustroju w 1989 r.; mają się dobrze do dziś. Polki mogą głosować i kandydować na tych samych zasadach, co Polscy. No i świetnie.
Ale prawa kobiet nie ograniczają się wszak – a w każdym razie, nie powinny – li tylko do głosowania tudzież kandydowania. Obejmują także między innymi: równość małżeńską, wolność wchodzenia w związki, prawa pracownicze, prawa reprodukcyjne, itd. Z praktyczną realizacją tego wszystkiego różnie bywa.
Niby bowiem mamy panie w polityce (nawet w Bezprawiu i Niesprawiedliwości), a Polska miała aż trzy premierki (inna bajka, że wszystkie kiepskie, przy czym to samo można powiedzieć o większości premierów) oraz w biznesie, niby kobiety mają zagwarantowaną prawnie możliwość identycznego, co u mężczyzn, rozwoju zawodowego… Lecz zjawisko szklanego sufitu nie zostało wyeliminowane, w wielu firmach panie otrzymują mniej od panów za taką samą pracę na analogicznych stanowiskach… Kobiety częściej też niż mężczyźni padają ofiarami mobbingu, o molestowaniu seksualnym nie wspominając. Prawicowe władze niby to nie podważają ich praw do zawodowej kariery, niemniej jednak wdrożyły taki patologiczny model szczątkowej, zdeformowanej polityki społecznej, który skłania, o ile nie zmusza, przedstawicielki płci żeńskiej do rezygnacji z pracy i pozostania w domu (temu m. in. służy konstrukcja programu 500 Plus). Taki model ich życia przedstawia też naładowana seksizmem kultura popularna, lansowana chociażby w reklamach.
Jeszcze gorzej jest z prawami reprodukcyjnymi, szczególnie tymi związanymi ze świadomym macierzyństwem. Podobnie jak w Dwudziestoleciu Międzywojennym, za okupacji hitlerowskiej oraz w czasach stalinizmu (1944-56), prawo do przerwania ciąży jest mocno ograniczone, a konserwatywni politycy co jakiś czas podejmują próby, by ograniczyć je jeszcze mocniej (ostatnio na przykład Adrian chlapnął w wywiadzie, że chciałby całkowitego zakazu aborcji z przyczyn medycznych, kłamliwie nazywanej aborcją eugeniczną). Prawicowa ideologia, dominująca, niestety, w (k)raju nad Wisłą, stawia wyżej płód niż kobietę. Ta jednak zostaje sama, praktycznie bez pomocy ze strony państwa (wszelako jego instytucje robią wiele, by osobom takim utrudnić i tak skrajnie trudne życie), kiedy dziecko rodzi się niepełnosprawne i/lub ciężko chore. Brakuje też rzetelnej edukacji seksualnej, co bije oczywiście i w dziewczynki, i w chłopców.
Innymi słowy, mimo przyznania im przed stu laty praw wyborczych, kobietom w Polsce wciąż lekko nie jest, a prawica bez przerwy czyni wszystko, by uczynić z nich żywe inkubatory, żywe odkurzacze i żywe roboty kuchenne. Toteż w dziedzinie praw kobiet wiele jeszcze trzeba w (k)raju nad Wisłą poprawić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor