Pomniki dwa
Wczorajszą
notkę, z okazji PRAWDZIWEJ setnej rocznicy odzyskania
niepodległości, poświęciłem postaci Ignacego Daszyńskiego,
socjalisty niepodległościowego, jednego z najwybitniejszych
polityków w dziejach naszego kraju, idee którego są dziś równie
aktualne, co w czasach, kiedy żył. Niestety, Daszyński (jak
wspomniałem wczoraj, PRAWDZIWY ojciec polskiej niepodległości
zaistniałej po I wojnie światowej) jest dziś wymazywany przez
prawicę – alergicznie reagującą na wszystko, co dobre,
socjalistyczne, komunistyczne, lewicowe i postępowe – z obrazu
polskich dziejów. Nazw ulic, którym patronuje, nie zmieniono dotąd
chyba tylko przez przeoczenie.
Na
szczęście, są w (k)raju nad Wisłą światli ludzie, którzy
postać Ignacego Daszyńskiego usiłują przypomnieć Polakom, szerzą
wiedzę na temat tego polityka oraz idei, którym służył. Działa
mianowicie Społeczny Komitet Lewicy jego imienia (zajrzyjcie:
http://daszynski2018.pl/),
działa reaktywowana Polska Partia Socjalistyczna, zajmująca się
póki co odnawianiem wspaniałych tradycji przedwojennego PPS-u oraz
współpracą z SLD, no i działają politycy Sojuszu Lewicy
Demokratycznej, którzy chcą lansować prawdę historyczną,
akcentując rolę lewicy (w tym oczywiście Daszyńskiego) w naszych
dziejach. I chwała im za to!
Za
kilka dni, 11 listopada, w Warszawie odsłonięty zostanie pomnik
najwybitniejszego polskiego socjalisty, powstały staraniem członków
wyżej wymienionych ugrupowań. Wspaniale! Ignacy Daszyński jest
jednym z naprawdę nielicznych polskich polityków, którzy na taką
formę upamiętnienia zasługują. Jeśli bowiem trzymać się
przedwojennych działaczy, to mocno bym się zastanawiał, czy warto
stawiać pomniki Piłsudskiemu (niby założył PPS oraz odegrał
ważną rolę w procesie odzyskania niepodległości… ale zdradził
socjalizm, obalił rząd Daszyńskiego, rozpętał bezsensowną wojnę
z bolszewikami, w wyniku której Polska o mało nie straciła
suwerenności po kilkunastu miesiącach od jej odzyskania, był też
twórcą krwawej dyktatury sanacyjnej), bo że Dmowskiemu (twórca
jednej z najobrzydliwszych ideologii, jakie kiedykolwiek powstały
nad Wisłą, obsesyjny antysemita i sympatyk Hitlera) absolutnie NIE
NALEŻY, to wątpliwości nie ma.
Tak
czy owak, ogromnie się cieszę, że w stolicy będzie pomnik
Daszyńskiego. Jest on ogromnie potrzebny, choćby po to, by łatwiej
było propagować historię Polski i oczyścić ją z prawicowych
kłamstw.
Niestety,
dzień wcześniej, bo 10 listopada, w którąś tam z rzędu
miesięcznicę tragicznej katastrofy lotniczej, nastąpi uroczyste
odsłonięcie innego pomnika, który już stoi w Warszawie, na
odebranym miastu placu. Chodzi oczywiście o brązową podobiznę
Lecha Kaczyńskiego, liczącą sobie łącznie z cokołem, wedle
medialnych informacji, sześć metrów wysokości, z czego sama
figura – trzy i pół metra. Obiekt ów stał się tematem licznych
memów i internetowych kpin, a Stefan Niesiołowski zapowiedział, że
dzień po obaleniu PiS-u zostanie zlikwidowany.
Tu
trzeba napisać, że Lech Kaczyński miał pewne zasługi jako
wykładowca akademicki i specjalista od prawa pracy (podobno pomagał
jako prawnik represjonowanym robotnikom w latach 80.), ale jako
polityk i urzędnik państwowy wypadł nader marnie. Funkcję prezesa
NIK-u pełnił co najwyżej przeciętnie, ministrem sprawiedliwości
i prokuratorem generalnym był fatalnym, podobnie było z
piastowaniem stanowiska prezydenta Warszawy. Zwieńczeniem jego
kariery była prezydentura Polski. Na tle gen. Wojciecha
Jaruzelskiego, Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego wypadł
Lech Kaczyński blado, aczkolwiek i tak lepiej niż Bronisław
Komorowski (Adriana nie liczę, bo odkąd zaczął łamać
Konstytucję, trudno traktować go jako prezydenta); nie radził
sobie zwłaszcza z pełnieniem funkcji reprezentacyjnych. W kronikach
zapisze się głównie za sprawą tragicznej katastrofy lotniczej, w
której zginął on sam i dziewięćdziesiąt pięć innych osób.
Nadto, Lech Kaczyński pozostawał politycznym cieniem swojego
bliźniaka Jarosława (szkoda, bo mimo wszystko prezentował wyższy
poziom kultury i etyki). Jasne, nie był on najgorszym politykiem,
jaki stąpał po polskiej ziemi, niemniej należy go zakwalifikować
jako przeciętniaka. A przeciętniakom pomników się nie stawia.
Ten
PiS-owski monument ma oczywiście za zadanie podbudować ego
Jarosława Kaczyńskiego. Teoretycznie jest to bowiem podobizna
Lecha… ale że obaj bracia z wyglądu byli nieomal identyczni,
Jarosław może sobie wmawiać, iż to ON stanął na cokole.
Poza
tym, funkcja tegoż szkaradztwa jest tożsama z funkcją słomianego
misia ze znanego, wybitnego filmu komediowego.
A
na poważnie, pomnik Lecha Kaczyńskiego jest nie tylko niepotrzebny,
ale wręcz szkodliwy. Zaburza bowiem estetykę swojej najbliższej
okolicy oraz, co gorsza, stanowi instrument fałszowania historii
przez Bezprawie i Niesprawiedliwość.
Największą
korzyć z jego postawienia odniosą – a w zasadzie JUŻ ODNOSZĄ –
warszawskie gołębie. Przybyło im miejsce, gdzie mogą się
załatwić.
Komentarze
Prześlij komentarz