Studenci i demony
Na
początek mała dygresja. Dziś 1 sierpnia, czyli rocznica wybuchu
Powstania Warszawskiego. Notkę na jego temat zamieściłem wczoraj,
toteż dziś pragnę tylko złożyć hołd wszystkim ofiarom tej
tragedii, jednej z największych w dziejach Polski. Zwłaszcza blisko
200 tys. cywilów, którzy zginęli na skutek owej szaleńczej akcji
rozpętanej przez Bora-Komorowskiego. W tej liczbie były też
dzieci, przypominam. Składam również hołd Powstańcom walczącym
przeciwko hitlerowskiemu okupantowi. Oni akurat zachowali się
przyzwoicie… w przeciwieństwie do swoich dowódców.
A
teraz do meritum. Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego,
działający w Warszawie i będący uczelnią państwową (czyli
finansowaną z naszych podatków), konkretnie zaś Instytut Teologii
Ogólnej, ma w swoim programie nauczania przedmiot o nazwie…
demonologia. Tak, w XXI wieku, w państwie w środku Europy,
przynajmniej geograficznie.
No
i co z tego? – zapytacie. Było nie było, jeśli ktoś studiuje
teologię (nauka o Bogu), to powinien wiedzieć też co nieco o
demonach. Skrócony opis przedmiotu nie budzi, przynajmniej u mnie,
jakichś większych wątpliwości (źródło
wszystkich cytatów z tej notki to oficjalna strona kursu:
https://usosweb.uksw.edu.pl/kontroler.php?_action=katalog2/przedmioty/pokazPrzedmiot&kod=WT-DTE-DEM):
Chrześcijańska
demonologia, stanowiąca tematykę wykładu, opiera się na
studiowaniu nauczania na temat istnienia i działania demonów oraz
jest ściśle związana z angelologią. Szatan i jego demony - jako
upadli aniołowie, prowadzą ciężką batalię przeciwko Bogu, jego
świętym aniołom, ludowi Bożemu i całemu światu.
Myliłby
się jednak ten, kto założyłby, że studenci będą zajmowali się
na przykład wizerunkiem szatana i
demonów
w literaturze (religijnej, naukowej, beletrystyce, itd.), malarstwie,
rzeźbie i innych dziedzinach sztuki, analizowaniem historii
koncepcji demonów (różnie to wyglądało w poszczególnych epokach
i religiach), koncepcją dobra i zła w poszczególnych kultach, czy
tym podobnymi tematami, jakie można badać naukowo, studiując
chociażby zabytki piśmiennictwa. Owszem, będą zajęcia o szatanie
w religii i kulturze współczesnej, ale to tylko jeden z wątków
poruszonych przez przedmiot. Którego pełny opis brzmi tak: 1.
Biblijne i patrystyczne źródła wiedzy o szatanie jako duchu złym
– sprawcy zła w świecie i szkodzącym ludziom. 2. Natura i
osobowy charakter szatana. 3. Realność szatana. 4. Lucyfer i jego
wpływ na upadek człowieka. 5. Następstwa upadku złych duchów w
dziejach świata. 6. Zgubny wpływ złych duchów na codzienną
egzystencję ludzi. 7. Mediumizm, spirytyzm, magia, wróżbiarstwo,
itp. 8. Rozpoznawanie ataków Złego i sposoby jego zwalczania. 9.
Szatańskie sposoby „uzdrawiania” jako bluźnierstwo wobec Boga.
10. Korzystanie z rad Kościoła przy reakcji wobec opętań i
demonów. 11. Egzorcyzmy oraz ich stosowanie w formie prostej i
uroczystej. 12. Królestwo szatana jako antyteza królestwa Bożego.
13. Działanie Złego w wywoływaniu złych duchów i magii. 14.
Szatan w religii i kulturze współczesnej. 15. Konieczność nowego
otwarcia na dar „rozróżniania duchów”.
O
ile zatem dobrze zrozumiałem, studenci
teologii nie będą się uczyli o tym, że szatan, diabeł, zły duch
czy jakkolwiek go zwać, jest jedynie religijną, filozoficzną i
kulturową personifikacją, metaforą zła tkwiącego w nas,
ludziach, na którą to mityczną postać my, ludzie zrzucamy nasze
wady, błędy i zbrodnie. Nie, państwowa uczelnia, finansowana z
naszych podatków, wciśnie młodym ludziom, że szatan to postać
zupełnie realna, konkretny byt osobowy. Cóż, można i tak, samo w
sobie nie jest to problemem. Jest nim coś innego. To
mianowicie, że uniwersytet
zajmować się powinien nauką, czyli czymś, co da się opisać i
potwierdzić (częściowo przynajmniej) empirycznie, czymś, na co
można znaleźć dowody lub choćby poszlaki. Nie ma naukowych
dowodów na istnienie szatana i demonów, można to – do czego
każdy człowiek ma oczywiście pełne prawo – przyjąć na wiarę.
No
właśnie, przekazywanie
czegoś, co jest aktem wiary (bo nie ma na to dowodów empirycznych),
JAKO
FAKTU
nie ma absolutnie
NIC wspólnego z nauką w jej uznanej formie. Jest to ni mniej, ni
więcej, a szerzenie ciemnoty, i to na uniwersytecie, za nasze
pieniądze.
Sama
w sobie obecność kursu demonologii w programie nauczania instytutu
teologii, powtarzam, nie wydaje się być niczym złym ani dziwnym.
Niestety, w obecnej postaci, jak można wywnioskować z opisu
przedmiotu, nie ma on nic wspólnego z naukowością,
świadczy za to niezbicie, iż cofamy się w mentalnym rozwoju do
średniowiecza. Bo uczelnia publiczna zamiast rzetelnej naukowej
wiedzy przekazuje przesądy i zabobony. Co innego, gdyby studenci
uczyli się, iż, jak wspomniałem wyżej, szatan jest metaforą
ludzkiego zła, i pod
kierunkiem wykładowców
próbowali się na tym zastanowić; wówczas zaistniałaby szansa, że
wyszliby z takiego kursu jako ludzie rzeczywiście mądrzejsi,
potrafiący zastanowić się nad samymi sobą i swoimi wadami, co
byłoby z pożytkiem i dla nich, i dla reszty społeczeństwa. A tak
będziemy mieli osoby z wyższym wykształceniem postrzegające świat
w kategoriach średniowiecznej ciemnoty. Smutne to, ale prawdziwe.
Ciekawe,
swoją drogą, czy w ramach tegoż kursu demonologii można będzie
napisać pracę pod tytułem Wpływ Cthulhu na politykę Jarosława
Kaczyńskiego?
Komentarze
Prześlij komentarz