Przykład Ernesta
Kiedy
po zwycięstwie Rewolucji Kubańskiej argentyński bojownik Ernesto
Che Guevara został na Kubie ministrem odpowiedzialnym za przemysł,
stanęło przed nim nader trudne zadanie rozkręcenie gospodarki
zrujnowanej przez kolonialną eksploatację ze strony USA i przez
lokalnych latyfundystów posiadających pola trzciny cukrowej.
Che
przeprowadził ogromną reformę rolną, która zlikwidowała
gigantyczną własność ziemską, w znacznej mierze upaństwowiła
przemysł cukrowniczy (część jednak pól przekazana została
samorządom) oraz zapewniła żyjącym do tej pory w skrajnej nędzy
Kubańczykom minimum egzystencjalne. Rząd postanowił jednakowoż
rozwinąć też inne gałęzie gospodarki (np. rybołówstwo budowano
z pomocą… Polski – tak, tak!), i z tym Che również musiał się
uporać.
Ażby
gospodarka się rozwijała, ludzie muszą pracować (niedługo będą
to robiły roboty, a ludzkość stanie przed koniecznością
wprowadzenia podstawowego dochodu gwarantowanego, ale to pieśń
przyszłości, choć raczej nieodległej); Che wiedział zatem, iż
powinien zachęcić Kubańczyków do większego wysiłku. Dość
szybko połapał się, że płomienne przemówienia, wygłaszane w
radio i rozwijającej się telewizji – a był bardzo medialnym
człowiekiem – to za mało. Toteż, będąc ministrem, sam wziął
się do roboty. Jeździł traktorem po polu trzciny cukrowej,
pracował na hali produkcyjnej, pomagał przy rozładunku w porcie…
I nie była to li tylko propaganda; kiedy kamerzyści wyłączali
sprzęt i kończyli kręcić, Che pracował dalej, z reguły aż do
końca zmiany, chyba że odciągały go akurat obowiązki
ministerialne. Był to jeden z czynników, jaki przyczynił się do
kształtowania legendy tego bohatera.
Dlaczego
o tym piszę? Ano z tej prostej przyczyny, że dziś brakuje – na
całym świecie! – polityków, którzy myśleliby tak jak Guevara.
Czyli o tym, by być blisko ludzi, a to jest szczególnie potrzebne
po lewej stronie sceny politycznej. I nie chodzi mi o to, by taki czy
inny działacz rzucał wszystko i biegł zasuwać w fabryce (jeśli
nie ma odpowiednich kwalifikacji, potrzebnych w dzisiejszym
przemyśle, niech lepiej tego nie robi), lecz o to, by umiał wczuć
się w potrzeby i oczekiwania zwykłego człowieka, a także pokazał,
iż sam jest takim człowiekiem.
Praca
fizyczna nie tylko pozwoliła Che zdobyć zaufanie kubańskich
robotników i zmotywować ich do działania, ale też samego ministra
prawdopodobnie nauczyła pokory i pozwoliła mu lepiej poznać ludzi,
na rzecz których walczył jako partyzant, a później działał w
rządzie. Skoro znał warunki ich życia, trud, jaki codziennie
ponosili, lepiej wiedział, co konkretnie poprawiać. A robotnicy
zauważyli, że nie mają do czynienia z kolejnym lalusiem w
garniturku, który bezczelnie narzuca wyśrubowane normy i karze za
ich niewypełnienie, lecz z facetem, który sam zaznał ciężkiej
harówy, nie wstydzi się ubrudzić rąk i jest chętny do pomocy.
Doszło, mówiąc krótko, do fatycznego zbratania lewicy z ludem
pracującym, do wzajemnego poznania.
I
to jest dziś bezwzględnie wymagane od lewicy, czy to polskiej, czy
to światowej. Zwłaszcza polskie ugrupowania lewicowe – bo na PO
czy Przestarzałą w tym względzie nie liczę – winny o tym
pamiętać zwłaszcza przed wyborami samorządowymi,
europarlamentarnymi, parlamentarnymi i prezydenckimi, które nas
czekają. Jeśli nie pokażą ludziom, że są jednymi z nich, znają
i rozumieją ich potrzeby, nie wywyższają się ponad nich… cóż,
walki z PiS-em nie będzie.
Dlatego
nad zasadami postępowania Ernesta Che Guevary lewica powinna się
zastanowić i przynajmniej niektóre z nich czym prędzej
zinternalizować.
Komentarze
Prześlij komentarz