Chiny, Kubuś i Polska
W
Chinach najnowszy film o Kubusiu Puchatku nie będzie dystrybuowany
(nie oficjalnie, w każdym razie). Władza zakazała. Powód?
Popularny miś ma z mordki zanadto przypominać… Xi Jinpinga, czyli
przewodniczącego republiki (prezydenta).
Jakkolwiek
nigdy za Kubusiem nie przepadałem, uważam oczywiście, że taka
forma cenzury jest po prostu durna (a już zwłaszcza oficjalny powód
zakazu budzi rechot) oraz przeciwskuteczna. W dobie powszechnego
dostępu do internetu – tak, w Chinach też – można sobie
obejrzeć niemal każdy film, nawet jeśli nielegalnie i z
opóźnieniem. A szersze informowanie o zakazie może wręcz wzmóc
popularność danego dzieła. Toteż Kubuś raczej nie ma się czego
obawiać, jeśli chodzi o popularność wśród Chińczyków; już
prędzej twórcy filmu o jego przygodach mają powody do narzekania,
gdyż chińska cenzura oznacza dla nich mniejsze zyski.
Polskie
media o tejże Puchatkowej chińskiej aferze informują szeroko i z
lubością, pokazując, jaka to w „komunistycznych” (aczkolwiek
tamtejszy system to bardziej kapitalizm państwowy, którego
współtwórcą był nie kto inny, a Milton Friedman) Chinach panuje
cenzura, połączona oczywiście z uciemiężeniem. Cóż, trudno
uznać ChRL za wzór państwa demokratycznego… aczkolwiek tamtejsi
obywatele bynajmniej nie są pozbawieni swobód i pomocy bytowej ze
strony państwa, podczas gdy w Polsce tego drugiego brakuje, a zakres
tych pierwszych szybko się zmniejsza. Niemniej jednak, zanim rzucimy
kamieniem, przyjrzyjmy się własnemu podwórku.
Niedawno
– o czym pisałem – Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wydała
negatywną opinię (czyli postulowała cenzurę) serialu animowanego
pt. Harmidom, ponieważ pojawiała się w nim para gejów
wychowujących adoptowane dziecko, co rzekomo godzić miało w
„polski wzorzec” rodziny czy coś w ten dekiel.
Posłowie
Bezprawia i Niesprawiedliwości, do spółki z „katolickimi”
publicystami, coraz głośniej krzyczą o zakazie Halloween; pewnie
te ich wrzaski usłyszmy już za niecałe trzy miesiące i coś mi
się wydaje, iż będą znacznie głośniejsze niż przed rokiem.
W
ostatnich dniach z jednego z najważniejszych serwisów internetowych
zniknął zwiastun filmu Kler w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego.
Oczywiście dlatego, że pojawiły się tam akcenty antyklerykalne.
Całkiem możliwe, że film ów będzie miał problemy ze
znalezieniem dystrybutora. Kilka lat temu próbowano cenzurować też
Pokłosie i Idę.
Dalej,
w Polsce, identycznie jak we wszystkich państwach kapitalistycznych,
istnieje cenzura ekonomiczna. Polega ona na tym, że dzieło, które
nie rokuje sukcesu finansowego (czyli gigantycznych zysków koncernu
wydawniczego), najzwyczajniej w świecie nie może się ukazać. Z
automatu kasuje to większość książek, komiksów, filmów, gier,
przedstawień, itd. adresowanych do odbiorcy niszowego albo lepiej
wyrobionego artystycznie; takich jest niewielu, toteż prywatni
właściciele takiego czy innego koncernu się na nich nie nachapią.
Na szczęście, są w (k)raju nad Wisłą wydawcy chcący – dzięki
swojej odwadze – publikować tego typu dzieła dzieła, niemniej
jednak normy oni nie stanowią.
Szykuje
się też wprowadzenie cenzury politycznej. Próbą wdrożenia
takowej była nieszczęsna nowelizacja ustawy o Instytucie
Fałszowania Historii (IPN). Jeśli dobrze pamiętam, nie kto inny, a
Jarosław Kaczyński postulował jakiś czas temu karanie wszystkich,
którzy źle mówią i piszą o tzw. „żołnierzach wyklętych”,
czyli zbrodniczych bandziorach, grasujących w Polsce podczas
okupacji hitlerowskiej i kilka lat po jej zakończeniu, a w trakcie
II wojny światowej kolaborujących z nazistami (NSZ na przykład).
Formą cenzury politycznej jest również ściganie przez policję
uczestników happeningów, będących jednocześnie protestem
przeciwko PiS-owskiej władzy, polegających na zakładaniu koszulek
z napisem KONSTYTUCJA na pomniki.
Gigantyczna
akcja cenzorska, także związana z historią, trwa w (k)raju nad
Wisłą od lat i polega na „dekomunizacji” przestrzeni
publicznej, czyli na niszczeniu – będącym wszak aktem czystego
barbarzyństwa i prawicowego zdziczenia – pomników związanych z
poprzednim ustrojem i lewicą w ogóle pod dyktando inkwizytorów z
Instytutu Fałszowania Historii oraz na siłowym zmienianiu nazw
ulic; temu drugiemu tamę stawiają JESZCZE niezależne sądy.
Przy
tym wszystkim chińskie restrykcje wobec Kubusia Puchatka zdają się
jakieś takie… błahe i raczej śmieszne niż straszne. Filmy i
seriale o tym miśku padły zresztą już kiedyś ofiarą cenzury –
zakazano ich kilkanaście lat temu w Turcji, ze względu na postać
Prosiaczka, czyli świni, w islamie będącej zwierzęciem
nieczystym.
Komentarze
Prześlij komentarz