Przemęczony jak dziecko

Od lat w (k)raju nad Wisłą przybywa dzieci, u których diagnozuje się syndrom wypalenia. Jest to, rzecz jasna, skutek coraz większego przemęczenia. Coś mi się wydaje, że częściowo winę ponoszą tu rodzice, zwłaszcza ci z zasobniejszymi portfelami, którzy – kierując się w sumie dobrymi intencjami, acz niekoniecznie pasjami i zainteresowaniami potomków – zapisują milusińskich na kursy nie tylko językowe (z własnego doświadczenia wiem, że dobrze jest się uczyć języka obcego poza szkołą, bo szkolne lekcje to za mało), ale też tańca, jazdy konnej, karate, origami, itd. Dzieciaczek zatem, nie dość, że męczy się w szkole i nad odrabianiem lekcji, to jeszcze bierze udział w zajęciach, które niekoniecznie go interesują, nie widzi w nich sensu, ale wysiłek wkładać musi. No to się wypala.
Niemniej jednak, co można zrzucić na rodziców, to można, ale szkoła sama z siebie też od lat przysparza uczniom coraz więcej obowiązków, także tych związanych z zadaniami domowymi – efekt coraz bardziej rozbuchanych podstaw programowych i tego, że ich twórcy zapominają, iż wiedza jest w książkach i w internecie, a szkoła ma nauczyć myśleć (czyli nie wtłaczać do główek informacji o charakterze encyklopedycznym; inna sprawa, że od 1999 roku nasz system edukacji myślenia raczej oducza). Nie ma się więc co dziwić, że polskie dzieci i młodzież nawet bez dodatkowych kursów po prostu się wyczerpują. Skoro po powrocie do domu muszą się jeszcze samodzielnie douczać i odrabiać lekcje (ależ ja tego nienawidziłem w swoich szkolnych latach, zwłaszcza na etapie liceum!), na co tracą czas, to i wypalenie staje się rzeczą nieledwie normalną.
A po deformie ministry Zalewskiej zrobiło się jeszcze gorzej. Grupa badaczy przygotowała raport na temat sytuacji dzieci w nowych, ośmioklasowych podstawówkach. Jego współautorka, dr hab. Agnieszka Lewicka-Zelent, udzieliła następnie wywiadu Gazecie Wyborczej, a i portal Strajk zajął się kwestią (https://strajk.eu/kierat-siodmoklasisty/). Wnioski z badań są przerażające.
Podstawa programowa dla klas siódmych szkoły podstawowej jest przeładowana (domniemywać należy, że do klas ósmych też będzie, w stopniu jeszcze większym), toteż w niektórych szkołach udaje się ją zrealizować zaledwie w 60 proc., a i tak nastolatki muszą zasuwać w domach nad tym, czego na lekcjach zrobić się nie udało. Ów program nauczania miał być – ha, ha! – nowoczesny (czyli, znając PiS, bazujący na stanie „wiedzy” sprzed odkryć i osiągnięć intelektualnych Kopernika, Galileusza, Newtona, Pascala, Kanta, Leibniza czy Darwina) i uczący „patriotyzmu” (czyt.: tępego nacjonalizmu, nienawiści do całego świata). Tymczasem zarówno szkoły, jak i domy uczniów przerodziły się w obozy pracy. Likwidacja placówek edukacyjnych, gdzie przed deformą mieściły się gimnazja, sprawiła, że pozostałe są przeładowane, skutkiem czego lekcje odbywają się w wielu z nich w dwóch zmianach, w godzinach 8:00 – 19:00. Co gorsza, bywa, że uczniowie z drugiej zmiany następnego dnia mają lekcje w godzinach porannych, czyli nie zdążą ani się wyspać, ani nawet w miarę porządnie wypocząć. Naturalnym skutkiem tej patologii jest TRWAŁE zmęczenie psychofizyczne. Potęgowane tym, że siódmoklasiści – co jest ponurym efektem właśnie przeładowanego programu ogłupiania… znaczy, nauczania – muszą odrabiać zadania domowe i uczyć się samodzielnie przez nieraz pięć godzin dziennie (niejeden i niejedna siedzi nad tym do północy, co mnie nie zdarzało się nawet na studiach… no, może raz czy dwa, choć uczyłem się wtedy sporo), a w weekendy po osiem! Przypominam, że mowa o dzieciach w wieku lat czternastu. Które nie mają praktycznie czasu dla siebie, na odpoczynek, swoje ulubione rozrywki, a nawet porządny sen.
Z badań wynika nadto, że przeniesiona do domu katorga wpłynęła również na pogorszenie roli rodziców, którzy zmieniają się w nadzorców (kapo?) pilnujących wielogodzinnego przyswajania „wiedzy” przez swoje pociechy. Nastolatkowie, oczywiście w anonimowych ankietach, wyznają, iż pytają rodziców o pozwolenie na chwilę przerwy czy na pójście do toalety. W swoich własnych domach!!!
Fizyczne i psychiczne wycieńczenie oraz wypalenie dzieci z podstawówek to jednak nie wszystko. Okazuje się bowiem, że taki katorżniczy system „edukacji”, w którym na wypełnienie wszystkich narzuconych odgórnie obowiązków najzwyczajniej w świecie nie ma czasu, rodzi w nastolatku(ce) poczucie winy. Dziecko czuje się po prostu słabe i gorsze, bo nie jest w stanie zaspokoić oczekiwań i systemowych, i coraz częściej rodzicielskich. Poza tym, żyje pod w zasadzie stałym nadzorem, no i nie ma czasu dla siebie. Innymi słowy, w wieku lat kilkunastu otrzymuje informację, że życie człowieka nie należy do niego samego, że nie należy oczekiwać od niego przyjemności czy choćby odpoczynku, lecz należy je W CAŁOŚCI, nawet kosztem skrajnego wyczerpania, poświęcić pracy, wysiłkowi – najpierw dla szkoły, a potem dla np. korporacji. I, broń Boże, nie oczekiwać NICZEGO w zamian.
Innymi słowy, mamy tu do czynienia z hodowlą (bo o wychowaniu trudno mówić) przyszłych niewolników, którzy automatycznie, bez szemrania wykonywali będą wszelkie polecenia, choćby mieli się przy tym zaharować na śmierć. Bo właśnie tego zaznają tuż przed wejściem w dorosłość i nie będą mieli pojęcia, że życie może wyglądać inaczej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor