Nieco mniejsza komercja
Do tegorocznej Wielkanocy (katolickiej) pozostało nieco ponad dwa tygodnie. A to oznacza, że sezon świątecznych reklam jest w pełni. Wystarczy włączyć na chwilę telewizję, aby zobaczyć spoty, na których ludzie zasiadają do wielkanocnych posiłków – oczywiście rodzinnych – celem spałaszowania potraw reklamowanych producentów. Z kolei w sklepach na klientów łypią baranki, króliczki, jajeczka… Wojujące na niższe ceny (co świadczy o dobrej społecznej diagnozie ich właścicieli, jak kiedyś pisałem) sieci handlowe, portugalska i niemiecka, starają się udowodnić, w której z nich składniki koszyka ze święconkami będą tańsze.
Nic dziwnego, żyjemy przecież w kapitalizmie, a system ten komercjalizuje wszystko. Włącznie z religią. Chociaż odnoszę wrażenie, że w przypadku Wielkanocy – inaczej, niż to się stało z takim na przykład Bożym Narodzeniem (nazwa święta jest mylna, ale nie wchodzę teraz w historyczne czy mitologiczne dywagacje) – skomercjalizowana została nie tyle jej warstwa stricte religijna, ile kulturowa czy społeczna otoczka, taka właśnie, jak sporządzanie koszyczków ze święconkami, rodzinne posiłki i ogólnie czas wolny. Do tego dochodzą wiosenne akcesoria, takie jak króliczki, zajączki czy jajeczka. W sumie, nic dziwnego; wszak obchody Wielkanocy wiążą się z ukrzyżowaniem Jezusa z Nazaretu, rewolucjonisty i protoplasty lewicy, w tym komunistycznej. Pomijając już warstwę ideologiczną jego działalności, sadystyczne zamęczenie faceta trudniej jest sprzedać niż dzieciaczka w drewnianym żłóbku, otoczonym zwierzakami, Mędrcami ze Wschodu oraz oczywiście Miriam i Józefem.
Wielkanocna komercja jest zatem mniej nachalna niż bożonarodzeniowa. Co w sumie uznaję za jej zaletę – nie męczy aż tak, przynajmniej przez większość okresu przedświątecznego, w katolicyzmie zwanego Wielkim Postem. Łatwiej ją też przeoczyć.
Odnoszę zresztą wrażenie, iż w tym roku jest ona jakaś taka… niemrawa. Reklamy związane z Wielkanocą w telewizji, owszem, widać, ale nie wybijają się one jakoś spośród innych; chińskie samochody są chyba reklamowane intensywniej. Świąteczne akcesoria, do jedzenia i nie, w dyskoncie, gdzie robię zakupy, wprawdzie stoją i są zauważalne, na razie jednak zajmują boczne półki; na główne może zostaną przeniesione bliżej właściwych świąt.
Zastanawiam się, czy jest to wpływ stopniowej, acz postępującej laicyzacji społeczeństwa polskiego, która sprawia, że coraz więcej z nas traktuje Wielkanoc – oraz inne świąteczne okresy – po prostu jako czas wolny od pracy, kiedy można spotkać się z bliskimi, rozerwać, odpocząć, oderwać od codziennej rutyny. W związku z czym typowo świąteczna komercja aż tak do ludzi nie przemawia, nie jest więc szczególnie intensywna – ot, na tyle, by przypomnieć o „konieczności” zrobienia wielkanocnych zakupów, takich jak nabycie tradycyjnych potraw (bądź ich składników), czy też jakichś rzeczy do domu.
Ale może też być inna przyczyna. Kapitaliści – w tym przypadku właściciele sieci handlowych – dobrze wiedzą, że w Polsce (i to pomimo bardzo niskiego bezrobocia!) skala ubóstwa, w tym skrajnego, jest naprawdę duża, a w ostatnich miesiącach i latach wzrosła, już to wskutek pandemii COVID-19 i jej gospodarczych konsekwencji, już to z winy kapitalistów pasących się na wyzyskiwaniu proletariatu, już to z powodu umów śmieciowych, już to przez inflację czy szalenie wysokie rachunki.
Toteż ludzie z oczywistych przyczyn starają się oszczędzić. Są więc mniej zainteresowani świątecznymi zakupami, w każdym razie na kilka tygodni przed czasem. Oczywiście w sklepach pojawią się tłumy, a po świętach (jak co roku, niestety) masa nadmiarowo nabytej żywności znajdzie się na śmietnikach. Niemniej to dopiero przed nami. Kapitaliści wiedzą o tym, i być może dlatego nie pchają się nachalnie ani z reklamami, ani ze świątecznymi towarami… przynajmniej NAZBYT nachalnie.
Komentarze
Prześlij komentarz