Chiński szturm motoryzacyjny

Targi Motoryzacyjne w Poznaniu to bodaj największe wydarzenie tego typu w Polsce i, z tego, co się orientuję, jedno z najważniejszych w Europie. Można na nich podziwiać modele samochodów, jakie wchodzą na polski rynek.

W tym roku targi zdominowane zostały przez producentów… Tak, słusznie się domyślacie – z Chin. Kolejne chińskie koncerny motoryzacyjne szturmują Europę, Polskę wliczając. W Poznaniu zaprezentowało się kilka marek, jakie zamierzają w naszym kraju sprzedawać swoje samochody, rozbudowując sieć salonów i serwisów; w tym zakresie plany mają naprawdę ambitne, chcą bowiem swoje punkty otwierać nie tylko w metropoliach, ale nawet w miastach poniżej 60 tys. mieszkańców – i bardzo dobrze!

Unia Europejska chciała – w niezbyt uczciwy, dodajmy, sposób – zastopować napływ chińskich samochodów na swój rynek, stosując w założeniu zaporowe cła… ale jakoś to nie idzie, skoro producenci z Państwa Środka rozkręcają ekspansję, a dla niektórych spośród nich Polska jest bardzo ważnym rynkiem.

Czy mają szansę powodzenia? Wiele wskazuje na to, że tak.

Zacznijmy od tego, że chińskie auta JUŻ sprzedawane są w Polsce i Europie. Takie na przykład Volvo od dawna należy do chińskiego koncernu. Chińczycy wskrzesili też brytyjskie MG, których to aut szybko przybywa na naszych drogach. Coraz łatwiej też zauważyć Omody, Jaecoo, o klientów dzielnie walczy BAIC, zaś BYD kusi ultranowoczesnymi pojazdami elektrycznymi oraz hybrydami plug-in. Nieco tańsze „elektryki” oferuje – powiązany z ogólnoświatowym koncernem Stellantis – Leapmotor (jeden ze swych modeli krótko składał w Polsce, ale wycofał się z uwagi na to, że mamy drogi prąd z nieekologicznych źródeł, o czym zresztą niedawno pisałem). A w kolejce czekają następni gracze.

Jedną z przyczyn sukcesu chińskich samochodów są oczywiście ceny, w większości znacznie atrakcyjniejsze niż w przypadku prawie wszystkich konkurentów z Europy, Japonii czy Korei (tak, koreańskie auta dawno już przestały zaliczać się do „budżetowych”). Przy czym nie one same, bo łączą się z akceptowalną przez europejskich kierowców jakością wykonania, poziomem technologicznym oraz wyposażeniem. Nie oszukujmy się, samą taniością (relatywną zresztą, bo teraz za tani uchodzi samochód, ceny którego zaczynają się w okolicach 100 tys. zł) Chińczycy by rynku motoryzacyjnego nie zwojowali. Niższe niż u konkurentów ceny nie mogą wiązać się z nadmiernymi oszczędnościami, inaczej nikt by samochodu nie kupił. Na podobnej zasadzie sukces odniosła chociażby rumuńsko-francuska Dacia, która sprzedaje faktycznie niedrogie, za to solidne, coraz nowocześniejsze i coraz lepiej wyposażone samochody na bazie Renault, które od bardziej „prestiżowych” marek odbiegają głównie znaczkiem na masce czy tym, że plastiki w środku są twarde… i niczym innym. Podobnie działają Chińczycy, a przed kilku dekadami tą samą drogą szli Koreańczycy, zaś jeszcze przed nimi Japończycy (którzy bazowali też na bezawaryjności i trwałości swoich aut). No właśnie, w przypadku chińskich pojazdów nie płaci się za znaczek na masce, innymi słowy, ich ceny nie są spekulacyjnie zawyżone.

No i wygląda na to, że producenci z Państwa Środka oferują to, czego kierowcy rzeczywiście oczekują. Mianowicie, rzuciwszy okiem na samochody, jakie chińskie marki w Polsce (i innych krajach UE) sprzedają oraz sprzedawać zamierzają, łacno przekonać się można, że owszem, są wśród nich te z napędem elektrycznym czy różnymi wariantami hybrydowego, ale najwięcej jest typowo benzynowych. Czyli najwyżej cenionych przez kierowców. Bo nie oszukujmy się – o ile hybrydy się przyjęły, o tyle „elektryki” znacznie słabiej, mimo dopłat, prawa europejskiego, rozrastającej się sieci ładowarek i innych pozytywów. Cóż, ich ceny są wyższe niż modeli spalinowych i hybrydowych, czas ładowania wciąż znacznie dłuższy niż tankowania, zasięgi relatywnie niewielkie (zwłaszcza zimą), a z awaryjnością i serwisem różnie bywa. Nic więc dziwnego, iż ludzie poruszający się samochodami wolą bardziej klasyczne rozwiązania. A takie oferują Chińczycy, podczas gdy producenci europejscy, po zachłyśnięciu się elektryfikacją swojej gamy modelowej, na szybko do nich wracają. Jeśli zaś chodzi o pojazdy elektryczne… to te chińskie są o wiele bardziej zaawansowane technologicznie niż amerykańskie, europejskie, japońskie czy koreańskie, mają większe zasięgi, są trwalsze i bezpieczniejsze (nie grozi pożar), a przy tym tańsze. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby fani samochodów na prąd przerzucili się właśnie na te z Państwa Środka.

Jak będzie na polskim i w ogóle europejskim rynku motoryzacyjnym, czas pokaże. Ale nie oszukujmy się, chiński model gospodarczy jest obecnie najlepszy na świecie, pod wieloma względami bije na głowę kapitalizm. Dlatego nie ma się co dziwić, że tamtejsze produkty zdobywają kolejne rynki i cieszą się coraz lepszą opinią. Samochodów też to dotyczy.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wieczór na SOR

Skarga na przestępcze metody stosowane przez zarząd Administracji Domów Mieszkalnych sp. z o.o. w Chełmku

Usiłują mnie zabić