Dziedzice solidarnościowej kontrrewolucji

Solidarnościowa kontrrewolucja wyniosła do władzy jednostki… cóż, bardzo różne pod względem moralnym, etycznym tudzież intelektualnym. Byli wśród nich ludzie, z którymi można się było fundamentalnie nie zgadzać, ale którzy reprezentowali sobą wysoki lub wręcz bardzo wysoki poziom; wymienić tu można chociażby Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego czy Władysława Bartoszewskiego (jego syn to już zupełnie inna sprawa). Niestety, w większości nie żyją.

A ci, co żyją i są przy żłobie w szeregach PiS-u, PO czy PSL-u (można jeszcze doliczyć Polskę 2050, która zachowuje się podobnie, ale nie ma rodowodu postsolidarnościowego)… no cóż. Są w większości albo politycznymi miernotami, skoncentrowanymi jedynie na utrzymaniu się na stołkach i niemającymi nic do zaproponowania nam, osobom obywatelskim, albo jawnymi zbrodniarzami, winnymi licznych śmierci. Przykładowo, realizacja planu Balcerowicza – który, przypomnę, wszedł do rządu Tadeusza Mazowieckiego z ramienia „Solidarności” i pod jej szyldem realizował swe zamierzenia – pochłonęła około kilkuset tysięcy ofiar śmiertelnych, choć spotkałem się z szacunkami mówiącymi nawet o dwóch milionach. Skutkiem kolejnych rządów prawicy postsolidarnościowej jest to, że w Polsce każdego dnia trzynaście osób odbiera sobie życie; w ubiegłym roku liczba samobójstw spadła (na szczęście!), ale to dlatego, że wzrosła świadomość społeczna, dzięki czemu więcej osób sprawniej reaguje na to, że ktoś z ich otoczenia zamierza targnąć się na własne życie. Inną zbrodnią prawicy postsolidarnościowej było wykończenie publicznej opieki zdrowotnej; niewydolność systemu sprawia, że wielu pacjentów nie doczekuje terapii lub nie stać ich na nią. Skoro już przy zdrowiu jesteśmy, to działania PiS-u, zaliczającego się przecież do prawicy postsolidarnościowej, w okresie pandemii COVID-19 spowodowały, że w Polsce liczba zarażeń tą chorobą w stosunku do ogółu społeczeństwa zaliczała się do najwyższych na świecie, a zmarło ponad 200 tys. osób… z których sporą część prawdopodobnie udałoby się uratować, gdyby publiczna opieka zdrowotna funkcjonowała normalnie, zaś politycy nie podejmowali głupich decyzji w zakresie takich chociażby lockdownów. Inną zbrodnią prawicy postsolidarnościowej – znów PiS-u – było bezprawne odebranie emerytur funkcjonariuszom służb mundurowych. Kilkadziesiąt osób straciło przez to życie (zawały, samobójstwa, itd.). No i oczywiście trwająca od lat zbrodnia ma granicy polsko-białoruskiej, popełniana kolejno przez PiS i KO wraz z Polską 2050 i PSL-em, przy wsparciu neonazistów z Konfederacji.

Zbrodnie to niejedyne złe czyny prawicowych dziedziców solidarnościowej kontrrewolucji. Przecież to właśnie prawica postsolidarnościowa zaostrzała, aż do obecnego, nieludzkiego stanu, prawo – czy raczej zalegalizowane bezprawie – antyaborcyjne, które dziś zabija kobiety, a jeśli nawet nie zabija, to zmienia je w żywe inkubatory. To ona, od samego początku transformacji gospodarczej, znosiła prawa pracownicze, umożliwiając kapitalistycznym wyzyskiwaczom stosowanie różnych form wyzysku, na czele z umowami śmieciowymi, przez co dziś jesteśmy bardzo ubogim społeczeństwem, mimo niskiego w ostatnim czasie bezrobocia. To prawicowcy postsolidarnościowi uniemożliwiają osobom LGBT+ uzyskanie pełni praw. No i to oni, wespół z konfederackimi nazistami, ostatnio dokonali zamachu na jedno z fundamentalnych praw człowieka, czyli prawo do azylu.

Już nie wspominam o tym, że umiarkowana (przynajmniej pozornie) prawica postsolidarnościowa doprowadziła do rozplenienia się prawicy skrajnej i postaw jawnie faszystowskich; znaczną winę ponosi tu również Kościół katolicki, któremu dziedzice solidarnościowej kontrrewolucji sprzedali Polskę (podobnie jak światowym korporacjom i USA).

Dodajmy do tego rujnowanie gospodarki, zwłaszcza w latach 90. ubiegłego wieku.

Ale nie tylko politycy sejmowi, senaccy czy rządowi wywindowani zostali przez solidarnościową kontrrewolucję. Licznych jej dziedziców znaleźć można w administracji publicznej. To wszyscy urzędnicy, co załapali się na fuchy głównie dzięki znajomościom z postsolidarnościowymi samorządowcami. Jeśli są kompetentni (a bywają), to pół biedy. Gorzej, kiedy na swojej robocie kompletnie się nie znają, a ponadto źle traktują petentów. Tacy mogą doprowadzić nawet do tragedii, czego sam, jako osoba chorująca na depresję wywołaną przez nieludzki system kapitalistyczny i jego patologie, doświadczyłem. Pisałem o tym w przedwczorajszej notce.

Jasne, są też inne miejsca, gdzie spotkać można dziedziców postsolidarnościowej kontrrewolucji. Ot, media na przykład; chodzi o prawicowych dziennikarzy, nie tylko Adam Michnika (dajmy na to), lecz także wszystkich tych, co wywodzą się ze środowiska zwanego ongiś „pampersami” – bo przyszli do ówczesnej TVP bez żadnego doświadczenia, uważali się wszelako za nie wiadomo kogo.

Czy sam fakt, że dany człowiek swoją pozycję zawodową zawdzięcza solidarnościowej kontrrewolucji, jest dyskwalifikujący? Moim zdaniem, niekoniecznie. Wszystko zależy od tego, jak się ta osoba zachowuje. Jeśli jednak – tak, jak większość prawicowych polityków i niejeden urzędas – niszczy ludziom życie, a często podejmuje działania prowadzące do zgonów, pojedynczych lub masowych, czy innych tragedii, obciąża moralnie solidarnościową kontrrewolucję, która sama w sobie przyniosła liczne nieszczęścia dla Polski i jej społeczeństwa.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wieczór na SOR

Skarga na przestępcze metody stosowane przez zarząd Administracji Domów Mieszkalnych sp. z o.o. w Chełmku

Usiłują mnie zabić