Wybór między trojgiem
Partia Razem w miniony weekend oficjalnie ogłosiła, że jej kandydatem na prezydenta będzie Adrian Zandberg, czyli współprzewodniczący. Nic zaskakującego; biorąc pod uwagę sytuację owego ugrupowania, to chyba najlepsza możliwa decyzja. Chodzi rzecz jasna o to, że grupa posłów Razem, w tym pan Zandberg, wystąpiła przed kilkoma miesiącami z sejmowego klubu Lewicy… większość jednak została. Ten podział sprawił, że partia znalazła się w sytuacji… cóż niewesołej, media mówią wręcz o kryzysie (wieści te mogą wszelako być przesadzone; żadna wszak formacja lewicowa wśród działających nad Wisłą ośrodków masowego przekazu głównego nurtu przychylnością się nie cieszy). Usiłuje się jednak odbudować, a kandydatura Adriana Zandberga jest krokiem w tym właśnie kierunku.
Razem życzę wszystkiego dobrego, przede wszystkim z tego powodu, że socjaldemokratyczny program tego ugrupowania zawiera bardzo wiele pozytywnych elementów, rozwiązań, które powinny zostać wdrożone, aby w Polsce żyło się lepiej. Poza tym, działa tam dużo naprawdę fajnych osób.
A czy Adrian Zandberg byłby dobrym prezydentem? Owszem. Zalicza się on do grona najbardziej przeze mnie cenionych polityków, wysoko oceniam wartość merytoryczną jego wypowiedzi, zdecydowanie nie mogę odmówić mu wiedzy, natomiast kulturą osobistą i polityczną na tle większości polskich parlamentarzystów (oraz polityków w ogóle) zdecydowanie wyróżnia się na plus.
Sam zaś fakt, że kandyduje w wyborach prezydenckich, oznacza, iż 18 maja (jeśli oczywiście dożyję i zachowam pozwalający na udanie się do punktu wyborczego stan zdrowia) będę miał troje kandydatów do wyboru – ma się rozumieć, troje lewicowych. Dochodzi bowiem Magdalena Biejat z Lewicy i związkowiec Piotr Szumlewicz. Na kogo z nich oddam swój głos, jeszcze nie zdecydowałem, a przyznać muszę, że wybór wcale łatwy nie jest, cała bowiem trójka budzi moje uznanie, wszyscy też mają światopogląd, z którym się zgadzam.
Na korzyść Adriana Zandberga przemawiają wspomniane wyżej zalety.
Magdalena Biejat też jest osobą z dużą wiedzą, wrażliwością społeczną, a także temperamentem politycznym. Nie waha się walczyć, gdy zachodzi konieczność. Podczas Czarnych Protestów oberwała od siepaczy z aparatu represji i nadzoru (terroru), zaś przy sprawie Margot pomagała wsadzonym na policyjne dołki aktywistkom i aktywistom. Jest też kobietą – wiem, czynnik niepolityczny, niemniej wyróżniający Magdalenę Biejat spośród reszty kandydujących. I właśnie ona spośród lewicowców ma szansę uzbierać największe poparcie.
Piotr Szumlewicz jest cenionym działaczem związkowym, człowiekiem mocno zaangażowanym w obronę praw pracowniczych, w Polsce w większym (nieraz niemal całkowitym) bądź mniejszym stopniu łamanych od początku lat 90. XX wieku. Podejrzewam, iż nie liczy on na uzyskanie jakiegoś gigantycznego poparcia, ale chce, aby postulaty proletariatu wybrzmiały w kampanii – i właśnie temu służy jego kandydatura.
Na kogo z nich finalnie oddam głos, jako się rzekło, jeszcze nie wiem. Będę śledził kampanię, a jej jakość, zwłaszcza zaś program pomogą mi w podjęciu decyzji. W każdym razie cieszę się, że mam do wyboru troje kandydatów, z których każdą osobę oceniam wysoko. Od uzyskania przeze mnie praw wyborczych, będą to pierwsze takie wybory prezydenckie.
Czy fakt, że kandydują trzy osoby wyznające lewicowy światopogląd, nie doprowadzi do wzajemnego podbierania przez nie głosów? Owszem, ryzyko takie istnieje i jest poważne. Z drugiej strony, lewicowy elektorat wcale nie jest jednolity, toteż trójka osób kandydujących spowodować może, iż więcej osób o poglądach prospołecznych i postępowych wybierze się oddać głos. Powinno to też mieć ten jakże pozytywny skutek, że lewicowe postulaty – dotyczące różnych kwestii – głośniej wybrzmią w kampanii. A samo w sobie jest to przecież ogromnie potrzebne.
Oczywiście na dzień dzisiejszy próżno gdybać, jak potoczy się oraz jak będzie wyglądała kampania wyborcza, a także, kto spośród kandydujących osób lewicowych uzyska najwięcej głosów. To pokaże czas. Jednakże z góry założyć należy, że liczyła się będzie nie tylko jakość postulatów tudzież obecność kandydatów w mediach, ale przede wszystkim ich BEZPOŚREDNI kontakt z nami, osobami wyborczymi; to wszak cechować powinno polityków z szeroko pojętej lewicy.
Toteż zarówno Magdalena Biejat, jak też Adrian Zandberg oraz Piotr Szumlewicz powinni ruszyć się z Warszawy i w trakcie kampanii objechać nie tylko największe metropolie, nie tylko Polskę powiatową, ale też gminną. Czyli po prostu odwiedzić jak najwięcej małych i średnich miejscowości, zwłaszcza tych, które gospodarczo oraz społecznie najmocniej ucierpiały przez restaurację kapitalizmu i zaniedbania kolejnych prawicowych rządów, i tam właśnie usiłować nawiązywać kontakty z ludźmi. Nie tylko do nich mówiąc, wygłaszając polityczne kazania, lecz przede wszystkim słuchając i na podstawie tego, co usłyszą, modyfikować kampanię tak, aby jej przekaz dotarł do jak największej liczy osób wyborczych.
Czy tak się stanie? Cóż, i to czas pokaże…
Komentarze
Prześlij komentarz