Trybiki do pozyskiwania pieniędzy
Katolickie Boże Narodzenie dobiegło końca, co oznacza, że w najlepsze trwa sezon wizyt duszpasterskich, zwanych popularnie chodzeniem po kolędzie. Przypomnijmy: polega to na tym, że księża odwiedzają swoich parafian – często w porze dla nich niezbyt odpowiedniej – poprzedzeni przez ministrantów i/lub scholistki. Kapłanowi za poświęcenie domu, odmówienie kilku modlitw, a czasem też zamienienie z gospodarzami paru mniej czy bardziej uprzejmych słów, „wypada” dać kopertę wypchaną pieniędzmi, natomiast ministrantom i/lub scholistkom – też rzucić parę złotych (dzieciaki akurat zasługują).
Gwoli sprawiedliwości napisać muszę, że są księża, którzy widząc trudną sytuację w domu (bieda, choroba, itp.), koperty brać nie chcą – serio, sam takiego pamiętam ze swoich katolickich czasów – a bywa, że i zostawiają. Takich ludzi naprawdę szanuję, tym bardziej, że obawiam się, iż stanowią oni wyjątki, nie regułę.
Albowiem okres wizyt duszpasterskich to dla katolickiego duchowieństwa sezon udoju. Celem chodzenie po kolędzie, oprócz rzecz jasna aktualizowania informacji o parafii i parafianach, jest ściąganie od tychże pieniędzy. Przy czym chęci samych księży się tu nie liczą. Nie zdziwiłbym się, gdyby wielu, a może i większość spośród nich zdecydowanie wolała darować sobie koperty i siedzieć w ciepłej plebanii, robiąc coś innego, niż łazić po domach. Mowa o tych uczciwych i ogólnie sympatycznych duchownych, bo są i tacy, co domagają się, żeby ich po kolędzie wozić samochodem (dobrze, że nie helikopterem) z miejsca na miejsce, w mieszkaniu trzymać psa, kota, żółwia greckiego bądź aksolotla w zamknięciu, odpicować wszystko do połysku, suto nakarmić i napoić, a przede wszystkim sypnąć forsą.
Dla większości księży wizyty duszpasterskie stanowią, jak sądzę, mniej lub bardziej uciążliwy obowiązek, wynikający nie tylko z typowo polskiej tradycji, czyli feudalnej podległości wiernych wobec kościelnych instytucji, ile z wymogu hierarchów.
To przecież biskupi i kardynałowie domagają się jak najbardziej szczegółowych informacji o świeckich katolikach i ich stosunku do Kościoła, a w szczególności do płacenia Kościołowi jakoby należnych mu kwot. No i to oni zdzierają potężne nieraz pieniądze z parafii, często-gęsto nie bacząc na ich sytuację finansową. Innymi słowy, proboszcz z wikarymi taką, a nie inną sumę odprowadzić do kurii muszą, a skoro Pan(i) Bóg jakoś im z nieba nie leje, to muszą forsę uzbierać, choćby w kopertach „co łaska”.
Kościół katolicki, podobnie zresztą jak większość (wszystkie?) związków wyznaniowych, jest biznesem, w którym pieniądz idzie z dołu, czyli od wiernych – obecnych bądź potencjalnych – w górę, aż do szczytów hierarchii, zatem biskupów, kardynałów oraz papieża. Parafialni księża, niezależnie od własnej pazerności lub jej braku, są w tej strukturze jedynie trybikami, służącymi do pozyskiwania forsy. Po to mają tacę, po to chodzą na wizyty duszpasterskie.
A wierni są od płacenia.
Amen.
Komentarze
Prześlij komentarz