Nie na prawicowca

Stało się. Ogłoszony został termin wyborów prezydenckich. Pierwsza tura odbędzie się 18 maja, a druga, jeśli będzie potrzeba (a zapewne będzie) – 1 czerwca. Rzecz jasna, nie wiem, czy dożyję do tego czasu, ani czy stan zdrowia pozwoli mi głosować. Jeżeli jednak odpowiedź w obu przypadkach okaże się twierdząca, jestem pewien, że ŻADEN z prawicowych kandydatów na mój głos liczyć nie może.

Na dzień dzisiejszy największe szanse na moje poparcie swojej kandydatury ma Magdalena Biejat, reprezentująca Lewicę. Przy czym czekam jeszcze na decyzję Razem, kogo wystawi lub poprzez. Związkowca Piotra Szumlewicza też uważam na bardzo dobrego kandydata, obawiam się jednak, iż uzyska śladowe jeno poparcie, a szkoda.

Okienka przy personaliach kandydatów prawicowych na liście wyborczej ominę możliwie najszerszym łukiem oczywiście z tej przyczyny, iż ich światopoglądy są sprzeczne z moim; dotyczy to przede wszystkim skrajnego prawactwa, ale i z umiarkowaną prawicą ideologicznie mi nie po drodze. A jeśli pozują na „postępowych” (np. zwolenników świeckiego państwa, praw kobiet czy osób LGBT+), budzą moją dalece posuniętą nieufność, ponieważ wielokrotnie przekonałem się, iż takie zagrywki ze strony polityków prawicowych są oszustwem.

Głównym jednak powodem, dla którego żaden prawicowiec mojego głosu nie otrzyma, jest interes klasowy. Otóż, kandydaci z prawej strony sceny politycznej z definicji reprezentują interesy klasy pasożytniczo-wyzyskującej, czyli oczywiście kapitalistów. Popierają więc – mniej lub bardziej jawnie; ci, co udają „prospołecznych”, z owym poparciem w trakcie kampanii się kryją – różnorodne formy wyzysku, przywileje dla kapitału, tzw. „wolny rynek” (czyli niczym nieograniczony dyktat największych koncernów oraz korporacji), ograniczanie praw proletariatu tudzież wszelkie inne patologie nieludzkiego systemu kapitalistycznego. Patologie, które i mnie zniszczyły zdrowie. Są więc szkodliwi dla większości społeczeństwa, niezależnie od tego, w jakich wyborach startują, i jakie stanowiska zamierzają pełnić. Głosowanie na któregoś spośród nich byłoby z mojej strony szkodzeniem samemu sobie.

A skoro reprezentują interesy kapitalistów, to automatycznie są wrogami planety Ziemi i życia na niej. Dlaczego, o tym pisałem wczoraj.

W Polsce nie ma też demokratycznej prawicy, poza ewentualnie nielicznymi politykami PO czy Polski 2050. O ile co bardziej cywilizowani, czyli w miarę umiarkowani (jak na nadwiślańskie warunki, bo na tle Europy Zachodniej również oni jawią się jako straszliwy beton tudzież kołtun) prawicowcy nie kwestionują polskiego systemu wyborczego czy przepisów Konstytucji, o tyle już z drugim fundamentem ustroju demokratycznego, czyli prawami człowieka zdecydowanie im się nie układa. Jako zwolennicy dzikiego kapitalizmu, wprost kwestionują prawa pracownicze. Mogą co prawda udawać sprzymierzeńców kobiet czy mniejszości (z seksualnymi na czele), niemniej zaraz po wyborach, gdy przyjdzie do podejmowania konkretnych decyzji – w przypadku prezydenta chociażby podpisywania ustaw – wyłazi szydło z worka. I okazuje się, że ani kobiety, ani osoby LGBT+, ani osoby przedstawicielskie poszczególnych grup etnicznych, narodowościowych, religijnych, itd. na poparcie prawicowego polityka liczyć nie mogą. Przy tym, jeśli sam deklaruje tolerancję i faktycznie nie obnosi się z homofobią, rasizmem, ksenofobią, islamofobią, antysemityzmem czy szowinizmem, to jednak nie przeszkadzają mu one u innych. Bardziej zatem toleruje, przykładowo, mowę nienawiści niż jej ofiary.

Polscy prawicowi politycy są też klerykalni; Rafał Trzaskowski stanowi tu pewien wyjątek… acz i on koniec końców przed Kościołem katolickim klęka, z tego powodu, iż życzy sobie tego jego szef, Donald Tusk, no i klękania owego wymaga interes PO. Jeżeli więc nawet dany prawicowy kandydat deklaruje poparcie dla świeckiego państwa… to łże na użytek kampanii wyborczej, i tyle. Ale to, jako się rzekło, wyjątek, większość bowiem prawaków radośnie i zupełnie jawnie podlizuje się katolickiemu duchowieństwu, a zwłaszcza hierarchii.

Prawicowość w nadwiślańskim wydaniu oznacza też mentalne zacofanie – w niektórych przypadkach do stadium jaskiniowego, przy dobrych zaś układach gdzieś w okolice połowy XX wieku… raczej pierwszej. Nawet więc najbardziej umiarkowany prawicowy prezydent (ani premier, ani żaden minister, parlamentarzysta, itd.) nie pchnie naszego państwa naprzód w rozwoju, lecz sprawi, że dalej będziemy dreptali w miejscu, a najpewniej nie ustaniemy w cofaniu się.

Nie mam więc żadnych, ale to ŻADNYCH powodów, by popierać któregokolwiek spośród prawicowych kandydatów na prezydenta. Głosowanie na jednego prawicowca przeciwko drugiemu uważam za bezsensowne, oznacza bowiem przeciwstawianie tego samego temu samemu. No i jak na razie kandydują dwie fajne osoby o poglądach lewicowych, a może dojdzie też trzecia, tym bardziej zatem szkoda trwonić głos na beton, kołtunerię oraz przychylanie ucha faszyzmowi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wieczór na SOR

Skarga na przestępcze metody stosowane przez zarząd Administracji Domów Mieszkalnych sp. z o.o. w Chełmku

Usiłują mnie zabić