Kiełbasa wyborcza

Kampania wyborcza radośnie trwa, teraz już oficjalnie, albowiem nieoficjalną mieliśmy od miesięcy (w formie mniej intensywnej trwa ona de facto przez całą kadencję parlamentu). Kandydaci zatem poszczególnych ugrupowań zasypują nas, osoby obywatelskie, obietnicami, czego to nie dokonają, gdy tylko zasiądą w sejmowych lub senackich ławach, zależnie, o miejsce w jakiej izbie się starają.

Niektóre spośród tychże obietnic mają charakter merytoryczny i pozostają, w jakiejś przynajmniej mierze, realistyczne. Większość wszelako to wierutne bzdury i kłamstwa, mające za zadanie przekupić osoby wyborcze celem pozyskania ich głosów. W tenże sposób wygląda przede wszystkim kampania wyborcza szeroko pojętej prawicy, zwłaszcza skrajnej: PiS-u, Konfederacji, itd. Tego typu łgarstwa określa się mianem kiełbasy wyborczej. Jego rodowód jest całkiem ciekawy.

Otóż, kiełbasiane owo pojęcie wywodzi się z przełomu XIX i XX wieku z Galicji, czyli ówczesnego zaboru austriackiego. Był to okres, kiedy większość państw europejskich, poza carską Rosją i resztkami Turcji Osmańskiej, stopniowo, z bólem i oporami się demokratyzowała, co oznaczało między innymi przyzwolenie na powstawanie partii politycznych i przyznawanie obywatelom – z reguły jedynie płci męskiej – praw wyborczych oraz głosów. Liczba tych ostatnich wcale nie była równa dla wszystkich; im kto bogatszy i z im „wyższej” klasy społecznej się wywodził, tym miał ich więcej. Tak też było w Austro-Węgrzech, do których należała Galicja (dzisiejsza Małopolska, Podkarpacie i zachodnia Ukraina). Najmniej głosów mieli chłopi.

Ale Galicja była regionem wiejskim, przedstawiciele klasy chłopskiej liczebnie dominowali nad resztą mieszkańców, toteż powstające wówczas i rozwijające się partie (niektóre spośród nich, jak PPS czy PSL, odegrały piękną rolę w historii Polski) usilnie zabiegały o ich poparcie i zaangażowanie w życie społeczne oraz polityczne.

Na formę tejże walki wpływały dwa powiązane ze sobą czynniki: nędza panująca w galicyjskich wsiach i powszechny analfabetyzm. Chłopi z zaboru austriackiego byli w większości niepiśmienni; edukacja szkolna dopiero raczkowała i poziom wykształcenia mieszkańców wsi podnosił się bardzo powoli. Z tej racji mało kto był w stanie przeczytać, zwłaszcza ze zrozumieniem, program danego ugrupowania. Przekazywano go więc słownie, ale nie do wszystkich potencjalnych wyborców docierał (przykładowo, ideologiczne wpływy lewicy socjalistycznej czy ruchu ludowego usiłowali tłumić rzymsko- i greckokatoliccy księża), a ci, do których dodarł, nie zawsze byli chętni, by wybrać się na wybory i głosować na konkretną partię. Politycy wpadli zatem na pomysł, by takowych ludzi… przekupić.

Z pomocą przyszła im wspomniana nędza. Otóż, chłopi galicyjscy chętnie uczestniczyli w elekcji, głosując na wskazanych im kandydatów, jeśli dostali luksusowy dla nich, będący przedmiotem pożądania towar. Czyli mięso, będące rarytasem na większości polskich stołów aż do świetlanej epoki PRL-u (o czym pisałem wczoraj). Często dostawali je od polityków w formie kiełbasy właśnie, oczywiście na krótko przed wyborami.

I stąd kiełbasa wyborcza.

Obecnie przyjmuje ona formę znacznie mniej materialną, aczkolwiek podarki rzeczowe dla potencjalnych wyborców też się zdarzają, np. zabawki czy inne artefakty z logo partii. Kiedy byłem studentem, kandydaci PO chcieli poczęstować mnie jabłkiem, ale podziękowałem uprzejmie; jako że nie zamierzałem głosować na tę partię, przyjęcie i zjedzenie owocu byłoby z mojej strony nieuczciwe.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor