Cud skomercjalizowany

Na początek, znów wypada mi przeprosić za brak piątkowej notki. Po raz kolejny wypadł mi dość istotny wyjazd. A teraz przechodzimy do meritum.

Sierpień to w katolicyzmie polskim miesiąc pielgrzymek. Wiele osób mniej lub bardziej (no, może jednak mniej niż w poprzednich latach; laicyzacja wszak postępuje, szczególnie wśród młodego pokolenia) ruszczy pieszo lub rozlicznymi pojazdami mechanicznymi już to na Jasną (choć raczej należałoby powiedzieć: Brunatną) Górę (częstochowianie podobno nie lubią tego, gdyż pielgrzymi zaburzają im spokój i zanieczyszczają miasto, a wielu spośród nich to naziole), już to do rozmaitych kalwarii. A księża i kościelnie hierarchowie mają udój.

Jako zwolennik pełnej wolności sumienia i wyznania, nie mam nic przeciwko pielgrzymowaniu jako takiemu; pod warunkiem oczywiście, że pielgrzymi nikogo nie krzywdzą, niczego nie niszczą, a ludzie nie są w taki czy inny sposób przymuszani do udziału w pielgrzymach. W Polsce są one zresztą – czy przynajmniej jeszcze do niedawna były – elementem tradycji ludowej. Znacznie bardziej przykre jest to, iż owa forma zbiorowej lub jednostkowej manifestacji wiary stanowi dla pazernych osobników w czerni, purpurze tudzież różnych barwach habitów okazję do pasienia się na ludzkiej religijności. Tak, religia jest skomercjalizowana; stanowi po prostu biznes, źródło dochodów dla udziałowców związków wyznaniowych, będących po prostu korporacjami. Po polskim katolicyzmie widać to świetnie, acz pielgrzymki są zaledwie jednym z licznych tego przykładów, i wcale nie najbardziej oszukańczym.

O działalności toruńskiego kapitalisty wiadomo powszechnie, toteż w tej notce jedynie krótko będę o nim wspominał. Zwłaszcza, że mogę ją poświęcić zagranicznemu kapitaliście/wyłudzaczowi w sutannie.

Oto (k)raj nad Wisłą odwiedził, po raz któryś tam z rzędu, ojciec John Bashobora, charyzmatyczny – a przynajmniej na takowego się kreujący – duchowny z Ugandy. Jeździ po naszym zdewastowanym przez solidaruchów, kapitał i kler państwie, prowadząc rekolekcje, na przykład w Rzeszowie, Gorzowie Wielkopolskim, Toruniu (tak, tak)… Oczywiście, udział w nich jest odpłatny, w czym przejawia się właśnie komercjalizacja działalności Bashobory.

I można byłoby rzecz całą zignorować, gdyby nie pewien istotny fakt. W odróżnieniu bowiem od Rydzyka czy choćby zwykłych biznesmenów w sutannach z pierwszej z brzegu parafii, pasących się na owieczkach swoich, Bashobora kreuje się na kogoś znacznie więcej niż li tylko atrakcyjny wizerunkowo kapłan, co to potrafi zjednywać sobie wiernych i w przyjazny sposób głosić Boga, celem oczywiście skoszenia na tym niezłej kasy. Otóż, ugandyjski ksiądz podaje się za cudotwórcę, konkretnie – uzdrowiciela. Mało tego, według swojej PR-owej legendy, potrafi... wskrzeszać zmarłych; rzekomo na ma koncie blisko czterdzieści takich wyczynów. Podczas swoich rekolekcji w Polsce jakoś nikogo nie cofnął z Nawii/Walhalli//lodowych dziedzin Croma/Krainy Wiecznych Łowów/w co tam kto wierzy (bo to właśnie otrzyma, wedle teorii Wolanda), nie spowodował też, że komuś odrosła utracona kończyna, czy przetrącony kręgosłup sam się zreperował. Rzecz jasna, bark empirycznych potwierdzeń cudownych ponoć mocy ojczulka Bashobory nie przeszkadza w tym, że na jego występy przybywają liczni fani (fanatycy?), spośród których – przekonany jestem – wiele osób naprawdę szerze wierzy, że ugandyjski ksiądz potrafi uzdrawiać i wskrzeszać niczym Jezus czy Eliasz (ten drugi umiał wykonać sztuczne oddychanie, co biblijni autorzy jego przygód uznali za przywrócenie życia).

Przekroczył więc Bashobora – w celach rzecz jasna czysto komercyjnych – granice, których, mimo całej swej bezczelności, nie przekroczyli Rydzyk, Jędraszewski, Głódź, Dziwisz ani im podobni polscy wyłudzacze/kapitaliści w sutannach. Żaden z nich wszak nie podał się za cudotwórcę, żaden nie twierdzi, że umie kogoś cudownie wyleczyć bądź wskrzesić, żaden nie zachowuje się jak magik rodem z bajki dla dzieci; aż tak nisko w swojej komercyjnej działalności nie upadli (co nie zmienia faktu, że im szybciej ludzie się od nich odwrócą, a władze państwowe przestaną im przelewać nasze pieniądze, tym lepiej). Bashobora tymczasem to ksiądz-czarnoksiężnik, który właśnie na czarnoksięstwie, przemycanym pod religijnym płaszczykiem, robi pieniędze, wydobywając je od ludzi, którzy pewnie są szczerze wierzący i pobożni… albo tak zdesperowani życiową sytuacją, że łatwo ich oszukać, kreując się na cudotwórcę. Rzecz jasna, nie krytykuję takich osób; przeciwnie, uważam, iż są to ofiary cynicznego, wyrachowanego, bezczelnego oszustwa.

Jako zwolennik wolności sumienia i wyznania twierdzę, że ludzie mają pełne prawo wierzyć (lub nie), w co tylko chcą. Ale nikt nie ma prawa na tej ich wierze żerować, wyłudzając od takich osób forsę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor