Mięsożercy z PRL-u

Jesteśmy przedstawicielami gatunku roślinożernego. Wskazuje na to nasze uzębienie, przystosowane do rozgryzania, rozcierania i przeżuwania owoców, warzyw tudzież ziaren, a także układ pokarmowy z długimi jelitami przeznaczonymi do trawienia pokarmów roślinnych (zwierzęta mięsożerne mają bardzo krótkie jelita). Również budowa naszych ciał świadczy o przystosowaniu do zbierania roślinności, niż do polowania na zwierzęta. Typowo mięsożernym gatunkiem człowieka był neandertalczyk; prawdopodobnie zresztą dlatego wyginął, ponieważ kiedy skończyła się epoka lodowcowa, wymarły zwierzęta, na które polował, a nie był w stanie zmienić diety na roślinną.

Homo (rzekomo) sapiens jest więc typowym roślinożercą, który swoje menu może uzupełniać białkiem zwierzęcym, jeśli brakuje składników roślinnych. Dlatego mięsna dieta występuje u ludzi zamieszkujących tereny pustynne czy zlodowaciałe, gdzie roli uprawiać się nie da. Generalnie jednak, spożywanie mięsa na dłuższą metę jest dla naszych organizmów szkodliwe, zwłaszcza, jeśli wcinamy je w dużych ilościach. Pokarmy odzwierzęce – wszystkie, bez względu na sposób przyrządzenia – wywołują bowiem raka, mogą też przyczyniać się do innych chorób. Nie jest też prawdą, że ich jedzenie poprawia kondycję fizyczną; badania kości rzymskich gladiatorów, którzy byli wszak ludźmi bardzo silnymi i sprawnymi, wykazały, że konsumowali oni przede wszystkim warzywa, współcześnie zresztą też nie brakuje sportowców, w tym kulturystów, wegetarian i wegan.

Do tego dochodzi oczywiście fakt, że przemysłowa produkcja mięsa (podobnie jak odzieży ze skór zwierzęcych, leków i kosmetyków testowanych na zwierzętach, itd.) jest skrajnie okrutna wobec czujących istot oraz niszcząca dla CAŁEGO życia na Ziemi, ze względu chociażby na straszliwe zanieczyszczenia, przyczyniające się do katastrofy klimatycznej.

Niestety, w nazbyt licznych umysłach wciąż pokutuje mylne przekonanie, że człowiek jest istotą drapieżną, a przynajmniej wszystkożerną, toteż powinien, wręcz musi jeść mięso. Jest to z jednej strony efekt wpajanych przez lata przekonań wynikających z mniejszej niźli obecnie wiedzy i świadomości (chyba wszyscy pamiętamy z dzieciństwa: „Ziemniaki zostaw, mięsko zjedz”), wzmacnianych często przez przekaz religijny czy różne tradycje, z drugiej zaś przemian społecznych, jakie zaszły w ostatnich dziesięcioleciach, zwłaszcza po II wojnie światowej, w krajach uprzemysłowionej Północy.

Otóż, potrawy mięsne zawsze (tzn, odkąd wynaleziono środki płatnicze) były bardzo drogie, w związku z czym na regularne (co nie znaczy, że codzienne!) ich spożywanie stać było jedynie nielicznych: władców, arystokratów, arcykapłanów, itd. Większość zaś ludności, jeśli w ogóle je jadła, to kilka zaledwie razy do roku, od święta; stąd słowo „karnawał” oznacza: „pożegnanie z mięsem”, oczywiście do następnego Bożego Narodzenia. Rewolucja Przemysłowa, konkretnie w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku, doprowadziła między innymi do uprzemysłowienia hodowli zwierząt (acz oczywiście w skali dalece mniejszej niż w naszych czasach) i częściowego wzbogacenia niektórych społeczeństw, toteż mięso zaczęło się nieco częściej pojawiać na stołach czy to rodzącej się wówczas i rozwijającej klasy robotniczej, czy – z reguły jako marne wkładki do zupy bądź wyjątkowo złej jakości kiełbaski – w zakładowych stołówkach albo budkach z poprzednikami fast-foodów.

A w Polsce… Cóż, nasze społeczeństwo zaczęło masowo konsumować potrawy mięsne po II wojnie światowej. Tak, w okresie Polski Ludowej, w tym PRL od 1952 roku. Nie tylko podniesiono wówczas kraj ze straszliwych ruin, ale też dokonano skokowego uprzemysłowienia, nadrabiając przeszło stuletnie zapóźnienie technologiczne i gospodarcze wobec Zachodu, i wielokrotnie podniesiono poziom życia CAŁEGO społeczeństwa, zwłaszcza najbiedniejszych jego warstw. Przełożyło się to również na menu, mianowicie na to, że mięso stało się standardem na polskich stołach i weszło w skład regularnie (nawet, jeśli nie codziennie) spożywanych posiłków. Polacy rozsmakowali się w nim tak bardzo, że produkcja – szczególnie w kryzysowym okresie lat 80. XX wieku – nie mogła nadążyć z zaspokojeniem potrzeb; stąd brały się osławione kolejki.

Ten pęd ku mięsu wynikał po prostu z tego, że polskie społeczeństwo dostało od władzy ludowej to, co w II RP było dla większości jego przedstawicieli takim mniej więcej luksusem, jak dziś dla niemal każdego kierowcy jest nowe ferrari.

Polska międzywojenna była państwem rolniczym, ponad połowa osób obywatelskich żyła na wsiach. Zarówno, jeśli chodzi o system gospodarczy (kapitalizm w znacznych proporcach wymieszany z liczniejszymi niż na Zachodzie pozostałościami po feudalizmie) i szczątkowe uprzemysłowienie, była ogromnie zacofana w stosunku do Zachodu. Królowała nędza, wiążąca się z głodem prześladującym i wsie (zwłaszcza we wschodnich województwach), i ubogie dzielnice miast. Pełnowartościowe posiłki zjadali jedynie arystokraci, kapitaliści, bogatsi mieszczanie (burżuazja) czy urzędniczy wyższego i średniego szczebla oraz oczywiście kler; oni też mogli pozwolić sobie na spożywanie mięsa, choć nie wszyscy codziennie. Chłopi i robotnicy zjadali je tylko w dni świąteczne… jeśli w ogóle, gdyż pozostawało ono poza ich finansowym zasięgiem, podobnie jak większość pełnowartościowych potraw. Mieszkańcy II RP masowo niedojadali, na na wsiach na przednówku panował głód, z którym walczono, zbierając szczaw i gotując zupy z pokrzyw. Za cukierek dla dzieci robił pokarm przerzuty przez ich mamy (serio!).

Dzięki ustrojowi, jaki zapanował po II wojnie światowej, udało się wyeliminować głód, a Polacy stali się mięsożercami. Dziś coraz więcej osób przestaje nimi być, przede wszystkim ze względu na poprawę świadomości. Niestety, widmo głodu znów nad nami wisi, nie tylko z powodu katastrofy klimatycznej, ale też takich patologii kapitalizmu, jak: wyzysk, umowy śmieciowe czy stymulowana przez prawicowe władze inflacja.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor