Pułapka

Ileż to rozlega się jęków różnego rodzaju neoliberałów/neokonserwatystów – już to ekonomistów lub innych naukowców, już to dziennikarzy i publicystów, już to celebrytów, już to innych (pseudo)ideologów – że młodemu pokoleniu nie chce się pracować. Rozlegają się one w licznych państwach kapitalistycznych, niemniej dziś skupimy się na Polsce, i nie tylko na młodej generacji.

Jęczący podnoszą, jakoby pokolenie tzw. „millenialsów” było „leniwe” i „roszczeniowe”, jakoby domagało się nie wiadomo czego, zamiast pokornie łeb pochylić i zasuwać całą dobę, przez siedem dni w tygodniu za miskę ryżu (przy dobrych układach). No cóż, lenie tudzież bumelanci trafiają się w każdym środowisku i w każdym wieku, niemniej pamiętać należy, iż coraz więcej osób pomiędzy dwudziestą a trzydziestą zmaga się z depresją oraz innymi dysfunkcjami zdrowia psychicznego, te natomiast mogą uniemożliwić normalne funkcjonowanie, w tym wykonywanie jakiegokolwiek zawodu (wiem, co piszę!). Niestety, często bywają brane za lenistwo.

Nie jest też prawdą, jakoby młoda generacja (potencjalnych) pracowników żywiła wobec miejsca pracy wydumane oczekiwania. Owszem, wyjątki się trafiają, niemniej w zdecydowanej większości ludzie ci chcą po prostu zarobić na utrzymanie i mieć trochę czasu dla siebie po pracy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chciał pracować, jeżeli oznaczało to miałoby poświęcenie całego życia pracy, a wynagrodzenie za nią okaże się zbyt niskie, by można było zaspokoić za nie potrzeby bytowe.

No i tu przechodzimy na nasze rodzime podwórko.

Otóż, odkąd zapanował nam w (k)raju nad Wisłą nieludzki system kapitalistyczny w zaiste barbarzyńskiej wersji neoliberalnej, szeroko pojęta prawica – postsolidarnościowa, a także neonazistowska – częstokroć twierdzi, że „Polakom nie chce się pracować”, bo „wolą żyć z zasiłków”. Niedawno w Grudziądzu bredził na ten temat Donald Tusk, insynuując, że „socjal zniechęca w Polsce do pracy” (napisałem o tym notkę).

To oczywiście kompletna bzdura, niezależnie, z czyich ust płynie. Świadczenia socjalne w Polsce są skąpe, szczątkowe i trudno dostępne; niektóre, jak na przykład zasiłek pielęgnacyjny dla opiekunów osób z niepełnosprawnościami, przyznawane są wręcz na chorych zasadach. Zasiłek dla bezrobotnych pozyskiwać może u nas raptem kilkanaście procent obywateli niepracujących.

Jeżeli ktokolwiek w Polsce jest w stanie żyć z socjalu, to chyba tylko cwaniaczki i oszuści, mający do tego chody w MOPS-ach i podobnych instytucjach. Uczciwy człowiek nie ma na to najmniejszych szans.

Wszelako jest w Polsce oraz w większości państw kapitalistycznych czynnik, który do podejmowania aktywności zawodowej faktycznie zniechęca. Chodzi naturalnie o niskie płace oraz niestabilne zatrudnienie.

Przez niskie płace mam na myśli, że nie da się za nie zaspokoić – w każdym razie, nie w pełni – swoich potrzeb bytowych: opłacić rachunków, kupić jedzenie, leki, odzież, dojechać do miejsca pracy i z niego wrócić, od czasu do czasu skorzystać z kultury, itd. Bywa i tak, że zarobki nie pozwalają zaspokoić nawet najbardziej podstawowych potrzeb bytowych, związanych z podtrzymaniem czysto biologicznego istnienia (posiłki, leki, higiena).

W państwach kapitalistycznych, (k)raj nad Wisłą oczywiście wliczając, istnieje więc kategoria pracujących ubogich (working poor), czyli ludzi, którzy pracę, najczęściej legalną, jak najbardziej mają, zarabiają wszelako zbyt mało, by się z niej utrzymać, toteż tak czy owak muszą korzystać ze świadczeń socjalnych. Porada „znajdź lepszą pracę i weź kredyt” jest dla nich ciosem w twarz, ponieważ na znalezienie lepszej roboty w pobliżu miejsca zamieszkania nie mają z reguły szans, z różnych powodów, a na poszukiwanie jej gdzieś dalej po prostu ich nie nie stać.

A teraz tak: jako się rzekło, w Polsce mityczny i znienawidzony przez antyspołeczną prawicę „socjal” jest nie tylko mizerny, ale też trudno dostępny. To drugie wynika głównie z powodu absurdalnie dobranych progów dochodowych, które wykluczają większość potencjalnych beneficjentów. Nadwiślański pracujący ubogi może się więc znaleźć dosłownie w pułapce, i to tragicznej. Oto zarabia zbyt mało, żeby się utrzymać, ale zarazem zbyt dużo, by zapałać się na świadczenie, które częściowo przynajmniej by go podratowało (dzięki czemu zyskałby środki na, przykładowo, poszukanie lepiej płatnego zatrudnienia).

Ktoś taki jest – ni mniej, ni więcej – KARANY za to, że pracuje. I na tym właśnie polega pułapka zastawiona przez nadwiślański kapitalizm.

Tego wszelako prawicowcy nie pojmują – ani politycy, ani ekonomiści czy inni pseudo-analitycy, ani publicyści, ani medialni niby-mędrcy w rodzaju tego durnia, Matczaka.

A jak wyciągnąć ludzi z tej pułapki? Oczywiście, dzięki wyższym płacom, stabilnemu zatrudnieniu (precz ze śmieciówkami!) oraz wdrożeniu realnej polityki społecznej państwa.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor