Kaszel biednego dziecka

Naukowcy ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego (SUM) przebadali ponad 3,2 tys. uczniów podstawówek w Województwie Śląskim. I co im wyszło? Ano to, że dzieci z rodzin o niższym statusie społeczno-ekonomicznym częściej chorują na astmę i inne schorzenia układu oddechowego. Częściej niż u nieco zamożniejszych kolegów i koleżanek występuje u nich przewlekły kaszel i świszczący oddech. Powód? Oczywiście ubóstwo; niekoniecznie nawet skrajne.

Problem zaczyna się już w okresie płodowym, choćby dlatego, że przyszła mama musząca oszczędzać na wszystkim spożywa tanie jedzenie kiepskiej jakości i zażywa mniej witaminy D (tak, ceny tego typu preparatów też poszły ostro w górę i nie zamierzają się zatrzymać), co negatywnie przekłada się na odporność jej dziecka; mówiąc prosto, po narodzeniu będzie ono bardziej chorowite.

Dalej, im mniejsza zamożność, tym gorsze dla zdrowia warunki życia. Tanie i często zużyte odzież i obuwie nie zapewniają dostatecznej ochrony przed chłodem, co oczywiście sprzyja przeziębieniom. W domach osób mniej zasobnych materialnie (wina systemu kapitalistycznego i prawicowych władz Polski po 1989 r.) częściej niż gdzie indziej pojawia się pleśń, roztocza kurzu domowego, alergeny, często się tam pali tanie (relatywnie) papierochy najgorszego sortu, do ogrzewania służy najtańszy – a zatem najbardziej szkodliwy dla zdrowia – opał, itd. Często są to mieszkania stare, z nieszczelnymi drzwiami, oknami, a nawet ścianami, skutkiem czego w ziemie panują w nich zbyt niskie temperatury. Wszystko to, jak łatwo się domyślić, od najmłodszych lat wyniszcza układ oddechowy dziecka.

Do tego dochodzi stres, związany już to z bezrobociem, już to z zagrożeniem nim, już to z niskimi zarobkami, już to z przepracowaniem (w kapitalizmie nie jest prawdą, że im dłużej i ciężej pracujemy, tym większe mamy dochody; jakże często bywa wręcz odwrotnie). Nerwowa atmosfera – kolejna wina nieludzkiego systemu wdrożonego na amerykański rozkaz przez Balcerowicza i innych zdrajców z prawicy postsolidarnościowej – odbija się, rzecz jasna, na dzieciach – nie tylko na ich psychice, ale też na organizmach. Im człowiek bardziej zestresowany, tym słabsze jego zdrowie i większa podatność na choroby; młodych generacji prawidłowość owa również dotyczy.

Dostęp do leczenia w kapitalistycznym (k)raju nad Wisłą też równy nie jest, co zresztą stanowi przemilczane łamanie Konstytucji RP. Pacjencji, którzy nie mają odpowiednich pieniędzy albo wykupionego drogiego ubezpieczenia, czekać muszą w długich kolejkach – tak, do pediatrów również – co w diagnostyce, leczeniu i rehabilitacji przecież nie pomaga. Tymczasem ci zamożniejsi udają się do lekarza prywatnie, płacąc za wizytę, i szybciutko kurują siebie lub dziecko, jeśli jest chore.

Jak widać, kapitalizm oraz jego naturalne patologie, na czele z nierównościami społecznymi i biedą, są nad wyraz szkodliwe dla zdrowia, także najmłodszych pokoleń.

Jak sobie z tym poradzić? Ano, skutecznie walczyć z ubóstwem: kreować stabilne, dobrze płatne miejsca pracy, prowadzić rozbudowaną politykę społeczną, wdrażać rozwiązania służące oczyszczaniu powietrza i ogólnie środowiska, reformować system publicznej opieki zdrowotnej…

Czyli robić to, czego prawica post-solidarnościowa zaniechała po 1989 r. A przede wszystkim zwalczać kapitalizm – patologiczny, morderczy system.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor