Wyzyskiwacz i związkowcy

W świadczącej usługi informatyczne firmie Sii Polska założono związek zawodowy. Jego przewodniczący bardzo szybko został – najprawdopodobniej bezprawnie, co wzburzyło obrońców praw pracowniczych i polityków Lewicy (zapowiedzieli skierowanie sprawy do Państwowej Inspekcji Pracy) – zwolniony dyscyplinarnie. Prezes owego przedsiębiorstwa, francuski kapitalista Gregoire Nitot, w mailu do wzmiankowanego pracownika-związkowca napisał, że jest on „kłopotliwy”, do Sii „nie pasuje”, sama zaś firma „nie potrzebuje związków zawodowych”.

No tak, z kapitalistycznego punktu widzenia proletariusze, którzy organizują się, tworząc związki zawodowe, by mieć możliwość zapewnienia sobie ochrony podstawowych praw oraz uzyskania lepszych warunków zatrudnienia, zawsze stanowią kłopot. Na rzecz całą spoglądają w ten sposób głównie oczywiście ci kapitaliści, co nastawieni są na wyzyskiwanie i eksploatację siły roboczej; tacy traktują swoich pracowników nie jako inwestycję, lecz możliwie najtańszych parobków/niewolników, toteż związki zawodowe czy jakakolwiek inna forma aktywności pracowniczej bardzo im przeszkadza. Pan Nitot zalicza się zapewne do grona tak właśnie „myślących” przedstawicieli klasy posiadającej, czyli pasożytniczo-wyzyskującej.

I dlatego wybrał właśnie Polskę jako teren pod swoją inwestycję. Nie kryje on bowiem, iż w rodzimej Francji wadziły mu normy prawa pracy sprzyjające stabilnemu zatrudnieniu i solidnym płacom, a także silne związki zawodowe. Dokonując wyboru, wiedział, co robi. W (k)raju nad Wisłą prawa pracownicze są, począwszy od 1989 roku, stopniowo ograniczane i obecnie mają formę szczątkową, a często wręcz fikcyjną (na skutek powszechności umów śmieciowych, wymuszonego samozatrudnienia i tym podobnych form wyzysku), proletariusze zmienili się więc w parobków o pozycji niewiele wyższej niż niegdysiejsi chłopi pańszczyźniani – czyli kapitaliści mogą ich do woli eksploatować. Poza tym, związki zawodowe są u na stosunkowo słabe na tle zachodnioeuropejskim; należy do nich mało pracowników (większość nie przyjmuje ludzi zatrudnionych na śmieciówkach), a ten największy, czyli NSZZ „Solidarność”, jeno kultywuje własną legendę z lat 80. oraz wysługuje się PiS-owi, Kościołowi katolickiemu (ostatnio głównie walczy o wyższe kary za handel niedzielny) i kapitalistom, jest więc „żółtym” związkiem.

W ostatnich latach sytuacja nieco zmieniła się na lepsze. Powstało kilka nowych organizacji związkowych – w tym i takie, co zrzeszają osoby śmieciowo zatrudnione – a niektórzy przynajmniej pracownicy zaczęli aktywnie domagać się przestrzegania swoich praw i zagwarantowania lepszych warunków pracy; odnosili nawet sukcesy w tej dziedzinie, najbardziej spektakularnym było zwycięstwo strajku w Solarisie. Niemniej, liczba polskich członków związków zawodowych i tak jest bardzo niska w porównaniu z Europą Zachodnią czy Skandynawią, pozycja samych tych organizacji też odbiega na niekorzyść od innych państw europejskich, czego przykładem zwolnienia związkowców bez oglądania się na obowiązujące przepisy prawne (wspomniałem wyżej o fikcji, czyż nie?). Do paskudnych owych akcji dochodziło bowiem nie tylko w Sii Polska, ale też choćby w mBanku.

Są to jedne z przyczyn, dla których wciąż pozostajemy stosunkowo biednym społeczeństwem (tak, ogólna zamożność jest wprost proporcjonalna do siły związków zawodowych), a (k)raj nad Wisłą to raj dla wyzyskiwaczy poszukujących taniej, półniewolniczej siły roboczej. Pan Nitot dobrze o tym wiedział, i dlatego właśnie przeniósł się do nas.

Smutny paradoks polega na tym, że takie podejście Nitota i wielu innych kapitalistów do Polski jest skutkiem działania… związku zawodowego. Konkretnie, wspomnianej wyżej „Solidarności”. Tak naprawdę zaprzestała ona bronienia praw pracowniczych zaraz po podpisaniu Porozumień Sierpniowych w 1980 roku; następnie zmieniła się w agenturę CIA i papiestwa, a zarazem trampolinę do władzy dla różnego rodzaju prawicowych zdrajców, którzy utworzyli formacje, jakie przez ostatnie trzydzieści lat wyewoluowały w dzisiejszy POPiS. To oni, wspiąwszy się do władzy po robotniczych plecach, pod szyldem związku (rzekomo) zawodowego wprowadzili rękoma Balcerowicza dziki kapitalizm w wydaniu nader barbarzyńskim, to oni zniszczyli polski przemysł i rolnictwo, kraj zaś wyprzedali międzynarodowym koncernom i korporacjom, Kościół katolicki wliczając, to oni likwidowali prawa pracownicze, czyniąc ze społeczeństwa rezerwuar półniewolniczych parobków, to oni wreszcie sukcesywnie osłabiali związki zawodowe (i nadal to czynią; wrogiej postawy wobec tychże organizacji nie kryją przykładowo politycy PO), a „Solidarność” zmienili we własną parodię.

Z winy zatem prawicowców postsolidarnościowych (solidaruchów) Polska przyciąga nie tyle inwestorów, szukających tu dobrze wykwalifikowanych specjalistów (takich zagraniczny kapitał, owszem, zatrudnia, ale zabierając ich znad Wisły do innych państw – drenaż mózgów) czy pola do rozwoju technologii, lecz właśnie taniej siły roboczej, którą można do woli wyzyskiwać, bo będzie siedziała cicho i ani piśnie, nawet jeśli się jej nie zapłaci.

W ostatnich latach, jak wspomniałem, powoli się to zmienia na korzyść. I do tychże zmian panowie typu Nitot będą musieli przywyknąć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor