Los pracowitego

Wedle jednego z najbardziej rozpowszechnionych kapitalistycznych (acz genezą swą sięgającego o wiele wcześniejszych systemów społeczno-ekonomicznych, opartych na prywatnej własności środków produkcji) mitów, dzięki własnej pracowitości można się dorobić nawet fortuny. A nawet jeśli nie jej, to ta właśnie cecha osobowa ma jakoby gwarantować sukces zawodowy.

Ile w tym prawdy?

Cóż, pracowitość sama w sobie jest zaletą. Dzięki niej można łatwiej i w większym stopniu rozwinąć swoje talenty, umiejętności i kompetencje, a to faktycznie polepsza szanse na rozwój i sukces zawodowy. Są ludzie, którzy odnieśli go dzięki tej właśnie cesze; w zasadzie, będąc leniwym, trudno mówić o jakimkolwiek samorozwoju i pracy. Mit bazuje więc na faktach.

Problem wszelako leży w tym, kto tak naprawdę spożywa owoce pracowitości.

W przypadku twórców, artystów i osób wykonujących tzw. wolne zawody najczęściej są to ci właśnie ludzie, pracują bowiem na siebie. Choć nie zawsze, bo bywają wyzyskiwani przez swoich zleceniodawców lub korporacje, na rzecz których świadczą usługi. Podobnie jest z małymi i średnimi przedsiębiorcami, padającymi ofiarami wyzysku ze strony większych podmiotów.

Ano właśnie, wyzysk… Jak wiemy, z niego właśnie pochodzą bogactwa kapitalistów, którzy zbijają fortuny, płacąc swoim pracownikom mniej, niż wynosi wartość ich pracy. Im siła robocza tańsza, ale za to bardziej wydajna, tym dla prywatnych właścicieli środków produkcji lepiej. A wydajność, rzecz jasna, rośnie wprost proporcjonalnie do pracowitości – osoba angażująca się w wykonywanie swoich zadań, pracuje po prostu lepiej, dokładniej, skuteczniej i szybciej.

Innymi słowy, w kapitalizmie z owoców pracowitości proletariuszy (robotników, pracowników, osób świadczących pracę najemną, także jako podwykonawcy i mikro-przedsiębiorcy) korzystają wyzyskiwacze, kapitalistyczne pasożyty.

Człowiek zaś, który wkłada w wykonywanie swoich obowiązków zawodowych – a bywa, że i zadań wykraczających poza nie – serce, pasję, całą swoją siłę, ma szczęście, jeśli w ogóle zarobi na swoje utrzymanie; nawet jeśli, to rodzi się pytanie, czy coś takiego nazwać można sukcesem…? To, co wypracuje, niemal w całości zabierze dla siebie kapitalista, zatrudnionej osobie rzucając marne ochłapy, i to przy dobrej woli.

Naturalnie, zdarzają się prywatni właściciele środków produkcji, którzy rozumieją, że jeśli chcą mieć dobrych, wykwalifikowanych, kompetentnych pracowników, muszą im odpowiednio zapłacić, ale nawet oni wynagradzają za użyczenie siły roboczej poniżej jej wartości (inaczej nie mieliby zysku; warunkuje to sama natura kapitalizmu jako systemu społeczno-ekonomicznego); poza tym, stanowią raczej wyjątki niż regułę. Znacznie powszechniejsi są tzw. „Janusze biznesu”, czyli osobnicy zwyczajnie pasożytujący na cudzym wysiłku, jak również „inwestorzy” poszukujący TANIEJ siły roboczej. To właśnie oni najczęściej szerzą, za pomocą rozlicznych ośrodków propagandowych, mit o cudownej mocy pracowitości, rzecz jasna, celem zwiększenia wydajności proletariackiej siły roboczej.

Dlatego też w warunkach nieludzkiego systemu kapitalistycznego losem osób pracowitych dalece nie zawsze bywa sukces. A fortuna – jedynie sporadycznie, przy gigantycznej dozie szczęścia (najczęściej trafia ona w ręce osobników, którzy praktycznie nie pracują, za to mają odpowiednio duże udziały w koncernach i korporacjach, czyli właśnie kapitalistów). Znacznie częściej osoby takie tym szybciej dorobią się rozlicznych chorób zawodowych, fizycznych oraz psychicznych.

Kapitalizm nie sprzyja więc czerpaniu owoców z własnej pracowitości. Przeciwnie, nader często szkodzi ludziom odznaczającym się tą jakże pozytywną cechą. Powoduje, że zaharowują się one do utraty tchu na bogactwo wyzyskiwaczy, płacąc za to zniszczonym organizmem i zdruzgotaną psychiką… czyli życiem znacząco skróconym w stosunku do tego, które mogliby mieć w innym, bardziej humanitarnym, niebazującym na wyzysku systemie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor