Oferta dla burżuja

Truizmem jest stwierdzenie, że inflacja godzi w nas wszystkich. W przypadku wielu osób stanowi ona zagrożenie dla zdrowia i życia, ponieważ uniemożliwić może zakup (pełnowartościowej) żywności, odzieży zimowej, leków, ogrzanie mieszkania (jego wychłodzenie może powodować śmiertelne choroby!)… Stres z tym związany niszczy zdrowie psychiczne i może poskutkować próbą samobójczą (znam z autopsji). Przybywa przykładnych dotychczas obywateli, których zbyt wysokie i nadal rosnące ceny zmusiły do dokonywania kradzieży; częstokroć są to emeryci i renciści, okradani przez prywatny kapitał ze składek od chwili wprowadzenia deformy emerytalnej przez rząd AWS-UW i powtórzonej przez PiS. Inni muszą grzebać w śmietnikach w poszukiwaniu żywności lub czegoś na sprzedaż. Ci, co mogą – nader często są to osoby pracujące – usiłują skorzystać z (w Polsce, niestety, szczątkowych) świadczeń oferowanych w MOPS-ach. I tak dalej.

Jednakże ludzie, których bytowi inflacja realnie zagraża, i którzy usiłują po prostu przetrwać, rzadko się skarżą, a jeśli już, to sporadycznie jeno i zbyt cicho, by ktokolwiek ich usłyszał.

Internet i inne media zalewają za to tsunami lamentów przedstawicielek i przedstawicieli burżuazji – bogatszych jej warstw, dodajmy – co to wiją się z bólu, że z powodu inflacji nie polecą do ciepłych krajów, lecz będą musieli spędzić wczasy w jakimś państwie europejskim. Że ograniczają loty samolotem na drugą półkulę, co ich bardzo boli, bo Los Angeles to takie fajne miejsce do zrobienia zakupów. Że ferrari podrożały i na razie ich na najnowszy model nie stać. I tak dalej.

Przyznam szczerze, iż tego typu lamenty budzą we mnie obrzydzenie. Uznaję je za naplucie w twarz ciężko pracującym osobom, emerytom, rencistom, ludziom chorym i niepełnosprawnym, których inflacja rzeczywiście pozbawia środków do życia, a nawet przeżycia. Przepraszam bardzo, ale nie da się ustawić na jeden linii miliarderki, która nie kupi sobie diademu wysadzanego diamentami, bo cena tychże skoczyła, i starszej pani, która może dostać hipotermii i umrzeć, gdyż rachunki za ogrzewanie przerosły jej możliwości finansowe. Nie da się postawić znaku równości między udziałowcem gigantycznego koncernu, który musi odłożyć na pewien czas decyzję o zakupie luksusowej fury, a małym przedsiębiorcą, którego wzrost opłat za elektryczność zmusił do zamknięcia firmy. Przykłady można mnożyć.

Już prędzej mogę solidaryzować się z przedstawicielami warstwy średniej (ludźmi stosunkowo zamożnymi, np. pełniącymi decyzyjne stanowiska w różnych firmach, właścicielami średnich przedsiębiorstw, urzędnikami wyższego szczebla, wykładowcami akademickimi, lekarzami, itd.), którzy do swojego majątku rzeczywiście doszli ciężką pracą (inaczej niż kapitaliści, źródłem zysków których jest praca robotników). Takim osobom inflacja jak najbardziej mogła pokrzyżować życiowe plany, związane choćby z zakupem nowego samochodu (acz oczywiście nie ferrari ani innego podobnego), budową lub remontem domu, posłaniem dziecka do jakieś dobrej szkoły… To sprawy naprawdę bolesne, w odróżnieniu od tego, co niby to spotyka najbogatszych burżujów, którzy tak strasznie cierpią na swoich profilach internetowych tudzież na telewizyjnych bądź radiowych antenach.

Tymczasem politycy Lewicy znów wyruszyli w trasę po Polsce, by spotykać się i rozmawiać z osobami obywatelskimi, prezentować im swój program oraz doszlifowywać go na podstawie tychże rozmów. I bardzo dobrze. Jednym z wiodących tematów jest, jak łatwo się domyślić, inflacja wraz z jej ponurymi skutkami.

No i właśnie, do kogo powinna być skierowana oferta programowa Lewicy w zakresie walki ze zbyt szybkim wzrostem cen i opłat oraz jego jakże bolesnymi konsekwencjami życiowymi? Z pewnością do tych, którzy cierpią najbardziej, czyli osób niezamożnych; rzeczona formacja musi opracować pakiety pomocowe dla obywateli, których nie stać na zapewnienie sobie podstawowych dóbr i usług, mimo iż ciężko pracują, albo przez dekady harowali i teraz są na rencie czy emeryturze. Podobnie rzecz się ma z warstwą średnią, drobną burżuazję (np. małych i średnich przedsiębiorców) wliczając; z nimi lewicowi politycy również muszą rozmawiać i wspólnie wypracowywać pomysły na rozwiązanie problemów ekonomicznych, wynikających z inflacji oraz ogólnie trwającego kryzysu. To w większości też są ludzie pracy.

Z kolei na lamenty najbogatszych burżujów, co to nagle przestało być ich stać na nowy super-samochód do liczącej ileś tam fur kolekcji czy kolejny pałac w uroczym zakątku Polski, politycy Lewicy powinni zamknąć uszy. To nie są ludzie pracy, lecz kapitalistyczni wyzyskiwacze, pasący się na harówie wyzyskiwanych rzecz proletariackich. Nie stanowią lewicowego elektoratu (naturalnym jest oczywiście proletariat), lecz przeciwnie – uznani być winni za wrogów tegoż, gdyż na nim pasożytują. Jak wspomniałem wyżej, ich inflacyjne „cierpienia” nijak się mają do koszmaru, który wzrost cen tudzież opłat zgotował większości społeczeństwa.

Dlatego niech sobie jęczą, niech spazmują. I niech oddadzą swoje miliardy na rzecz tych, którzy z ich winy cierpią i umierają. Lewica powinna walczyć o sprawiedliwą redystrybucję dochodu, zwłaszcza teraz, w czasach kryzysu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor