Zabójczy smród burżujów

Pewien polski milioner (czyli burżuj, nie owijajmy w bawełnę) stwierdził ostatnio, że aby zapobiec katastrofie klimatycznej, biedni muszą „mniej żreć”, zwłaszcza mięsa. Pochwalił się też, co on osobiście zrobił w klimatycznym zakresie – lata mniejszym prywatnym samolotem; zauważa przy tym, że całkowita rezygnacja z takich lotów „nic nie zmieni”.

Jego wypowiedź wywołała falę krytyki u osób wrażliwych społecznie, czyli głównie lewicowców, jak również u ludzi zorientowanych w temacie (klimatologów, ekologów i zainteresowanych sprawą amatorów); nie brakło też szyderców, co na burżuju nie zostawili suchej nitki – i git, tak ma być. Jego słów nie da się w żaden sposób obronić, nie tylko dlatego, że są obraźliwe dla większości ludzkości, ale też z tej jakże prostej przyczyny, iż trudno wśród nich znaleźć punkty styczności z rzeczywistością.

Owszem, ograniczenie lub – jeszcze lepiej – całkowita rezygnacja ze spożywania mięsa to zachowanie nie tylko moralne i zdrowe, ale też pożyteczne dla planety. Nie należy jednak do tego nikogo zmuszać, lecz zachęcać wszystkich, bez względu na status majątkowy. I pomagać tym, którzy nie mają co jeść – a ogólnoświatowy kapitalizm doprowadził do tego, że codziennie ludzie umierają z głodu oraz wywołanymi przez niego schorzeniami, zwłaszcza na obszarze globalnego Południa (dawniej określanego Trzecim Światem), lecz także, choć w mniejszym stopniu, w państwach uznawanych za wysokorozwinięte. Jest to tragicznym efektem stanowiącego nieodzowny element nieludzkiego kapitalizmu niesprawiedliwego podziału bogactwa, ale też katastrofy klimatycznej. Bo ona JUŻ trwa, i możemy jako gatunek co najwyżej zminimalizować jej skalę, powodując, że nie wybije nas ona do nogi w ciągu najbliższych dwudziestu kilku lat, lecz trochę później. Odpowiedzialności za to NIE MOŻNA wszelako zrzucać na osoby niezamożne i biedne, każąc im jeszcze mocniej zaciskać pasa, bo to nie oni się do katastrofy owej przyczyniają (a jeżeli nawet, to w znikomym jeno stopniu), lecz właśnie najbogatsi burżuje – kapitaliści, ludzie na najwyższych stanowiskach zarządczych, neoliberalni „eksperci” tudzież prawicowi politykierzy. Albowiem to oni ponoszą główną winę za to, że wiele obszarów wysycha (Nizina Niniwy chociażby, gdzie w związku z suszą panuje klęska głodu), inne się roztapiają (lodowce na biegunach, wieczna – choć, jak się okazuje, nie do końca – zmarzlina w Syberii, na Alasce i w północnej Kanadzie), a jeszcze gdzie indziej nasilają się anomalia pogodowe (huragany, tornada, grad, wichury, powodzie, spowodowane upałami pożarny, itd.).

Wina owa spoczywa nie tylko w uskutecznianej przez właścicieli gigantycznych koncernów rabunkowej gospodarki (masowa eksploatacja surowców, wyręb lasów, zatruwanie wód) czy szkodliwej produkcji (silniki do samochodów elektrycznych, mięso – gigantyczne fermy zwierząt hodowlanych generują straszliwe ilości zanieczyszczeń! – czy też wyroby z plastiku tudzież folii) i sztucznemu rozkręcaniu dążeń konsumpcyjnych w poszczególnych społeczeństwach (stąd właśnie wyroby mięsopodobne – bo mięsem nie da się ich nazwać – wciskane są nawet klientom relatywnie mało zamożnym), ale też w burżuazyjnym stylu życia. Bo to właśnie najwięksi bogacze najbardziej zanieczyszczają świat, zwłaszcza atmosferę, co przekłada się na katastrofę klimatyczną, rodzącą z kolei cierpienia głównie biednej części (czyli większości) ludzkości.

I tak, dla przykładu, badania przeprowadzone przez Fundację Oxfam i Sztokholmski Instytut Środowiska wykazały, że w latach 1990-2015 dosłownie 1 proc. najbogatszych mieszkańców naszej nieszczęsnej planety (czyli te pasożyty, co posiadają więcej, niż pozostałe 99 proc. ludzkiej populacji razem wzięte) był odpowiedzialny za emisję większych ilości dwutlenku węgla niż 50 proc. (łącznie!) uboższych przedstawicieli gatunku Homo sapiens. Oczywiście większość tychże smrodliwych burżujów mieszka w państwach Europy Zachodniej i w Ameryce Północnej, a tylko niewielu w Afryce bądź Azji.

Indywidualne zachowania milionerów i miliarderów, wynikające z nadmiaru posiadanego przez tych tasiemców bogactwa, też stanowią straszliwe zło z punktu widzenia klimatu i planty. Przykładowo, wspomniany na początku notki polski burżuj może sobie wsadzić chwalenie się, że prywatny samolot, którym fruwa po świecie, jest mały (przez co niby to generuje mniej spalin). Tak czy owak, korzystając z niego, przykłada brudną swą łapę do niszczenia Ziemi. W tym bowiem zakresie wyjątkowo szkodliwe są właśnie prywatne loty. W 2019 roku stanowiły one zaledwie jedną dziesiątą wszystkich lotów startujących z lotnisk we Francji, niemniej to owe prywatne samoloty w ciągu czterech zaledwie godzin wytworzyły WIĘCEJ dwutlenku węgla, niż przeciętny mieszkaniec Unii Europejskiej emituje przez cały rok. Jeśli już jesteśmy przy zanieczyszczeniach powodowanych przez lotnictwo, to trzeba wskazać, że na pokłady cywilnych samolotów wsiadają ludzie albo zamożni, albo bardzo zamożni. Większości ludzkości na podróżowanie powietrznymi środkami transportu zwyczajnie nie stać; wedle analiz Boeinga, na pokład samolotu nigdy nie wejdzie cztery piąte (czyli 80 proc.) przedstawicieli naszego gatunku.

Pamiętacie, jak w kosmos (acz wśród ekspertów nie ma zgody, czy wysokość, na jaką wzniósł się jego pojazd wystylizowany na fallusa) poleciał Jeff Bezos, założyciel Amazona i jeden z najbogatszych pasożytów (do niedawna na czele tej haniebnej listy, skąd wyparł go Elon Musk, co najmniej równie odrażający) na świecie? Jego przelot trwał jedenaście minut i przez ten czas rakieta wygenerowała – w przeliczeniu na pasażera – więcej dwutlenku węgla niż jedna osoba spośród najbiedniejszego miliarda produkuje przez… całe swoje życie.

A kto pływa luksusowymi wycieczkowcami? Przecież nie biedacy, lecz burżuje, i to ci z najbardziej wypchanymi portfelami tudzież kontami bankowymi (częstokroć w rajach podatkowych). Tymczasem statki tego typu należące do JEDNEJ tylko firmy wypuszczają WIĘCEJ bardzo szkodliwego tlenku siarki niż 260 mln samochodów w Unii Europejskiej, jak określiła Federacja na rzecz Transportu i Środowiska.

Rzecz jasna, przykładów wskazujących na to, iż najbogatsi burżuje w największym stopniu przyczyniają się do katastrofy klimatycznej, czyli do rychłego wymarcia naszego gatunku (oraz, niestety, wielu innych), wskazać można więcej. Ktoś jednak może powiedzieć, że biedni też zanieczyszczają, np. spalając śmiecie lub tani, zasiarczony węgiel w kopciuchach, bądź jeżdżąc starymi samochodami, niemającymi zbyt wiele wspólnego z normami czystości spalin. Owszem, lecz rzadko kto robi tak, bo chce; patologie owe w zdecydowanej większości przypadków stanowią efekt ubóstwa energetycznej, które – jak każde ubóstwo – pozostaje skutkiem wyzysku ze strony kapitalistów, czyli pasożytowania przez nich na pracy nas wszystkich. Zatem odpowiedzialność tak czy owak spada na najbogatsze warstwy burżuazji.

Cóż, katastrofa klimatyczna jest zaledwie jednym spośród licznych przykładów wskazujących, że z istnienia kapitalizmu jako systemu i kapitalistów jako klasy społecznej nie mamy nic… poza śmiercią.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor