Relacje budowane na prawdzie

Dziś 11 lipca 2022 roku, czyli siedemdziesiąta dziewiąta rocznica tzw. „krwawej niedzieli”, jednego z najbrutalniejszych i najtragiczniejszych epizodów Rzezi Wołyńskiej, ludobójstwa przeprowadzonego na Wołyniu oraz w Galicji Wschodniej w latach 1943-45 na Polakach – nie bez inspiracji okupujących tamte tereny nazistów – przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Armię, przy częstym i aktywnym wsparciu miejscowej ludności ukraińskiej. Ludzi – obok Polaków również Ukraińców uznanych za nie dość ukraińskich bądź wspierających swoich polskich sąsiadów – mordowano w wyjątkowo okrutny sposób: rąbiąc siekierami na kawałki, obdzierając żywcem ze skóry, paląc (też oczywiście żywcem) w stodołach i domach, wypruwając wnętrzności… Ogółem, życie straciło wówczas 60-80 tys. osób, acz są szacunki mówiące o 100, a nawet 120 tys. (trafiają się i większe, ale te uznać należy za zawyżone); mordowano mężczyzn, kobiety i dzieci, w tym niemowlęta. Swoistą kontynuacją Rzezi Wołyńskiej były, już po II wojnie światowej, zbrodnicze napady w Bieszczadach, będące dziełem band UPA (członków których nazywano banderowcami, od nazwiska Stepana Bandery, jednego z głównych liderów ukraińskich nacjonalistów) we współpracy z polskim zdrajcami, czczonymi obecnie przez prawicę jako „żołnierze wyklęci”.

Obecnie z wielu stron dochodzą głosy, by Rzeź Wołyńską – przynajmniej w tym roku – przemilczeć. Bo wiadomo: toczy się wojna rosyjsko-ukraińska, uchodźcy znad Dniepru pojawili się w Polsce, więc przypominanie o owej tragedii mogłoby ich zranić (od lat mamy też u nas licznych emigrantów zarobkowych z Ukrainy, ale ich odczuciami w kwestiach historycznych jakoś się dotąd nie przejmowano), no i byłoby to „po myśli Putina”. Tak mówią zarówno politycy, jak i różni komentatorzy, np. publicyści.

To wszystko straszliwe bzdury, nadto bardzo szkodliwe.

Faktem jest, że straszliwa tragedia w postaci wojny za naszą wschodnią granicą stworzyła zarazem szansę na porozumienie polsko-ukraińskie i zbudowanie dobrych, partnerskich stosunków między obu państwami (pojawiają się nawet stwierdzenia, że warto byłoby stworzyć unię, ale to ewentualnie pieśń przyszłości, choć i takiej opcji odrzucać nie należy), jak również na wzajemne poznanie społeczeństw polskiego i ukraińskiego (co zresztą zachodzi od lat, m. in. dzięki studentom czy migrantom), jakie doprowadzić może do przełamania obustronnej nienawiści, ciążącej nad nimi od stuleci – i będącej winą, trzeba to zaznaczyć, zarówno Polaków, jak i Ukraińców.

Bardzo wielkim błędem byłoby zmarnować tę okazję. Polsce potrzebne są jak najlepsze stosunki ze wszystkimi sąsiadami (z Rosją, swoją drogą, też, acz imperialistyczna polityka Putina, stanowiąca kontrę wobec imperializmu amerykańskiego, uczyniła w tym względzie wiele złego, powodując być może nieodwracalne straty), nie widzę też przeszkód, by wreszcie nastąpiło pojednanie polsko-ukraińskie. W tym celu musimy sobie wzajemnie przebaczyć popełniane od stuleci zbrodnie.

No właśnie – przebaczyć, to nie znaczy: zapomnieć. Przeciwnie – musimy o nich pamiętać, po to głównie, żeby nie dopuścić, aby kiedykolwiek się one powtórzyły w jakikolwiek sposób. Poza tym, dobrych stosunków z innym państwem nie zbuduje się, fałszując historię poprzez przemilczanie trudnych, bolesnych, tragicznych tudzież zbrodniczych aktów z przeszłości. Byłoby to po prostu kłamstwo, a ono nic dobrego na dłuższą metę nie przynosi.

Jak już kiedyś pisałem, najlepszą opcją byłoby, gdyby (zapewne w spokojniejszych czasach, czyli po wojnie lub przynajmniej znaczącym ograniczeniu jej skali) historycy, działacze społeczni, ludzie kultury i inne osoby uznawane za autorytety z Polski i Ukrainy zasiadły do pracy nad wspólnym przerobieniem tego, co w stosunkach między naszymi narodami było złe – a trochę się tego uzbierało, od brutalnego tłumienia powstań kozackich w XVI i XVII wieku po Rzeź Wołyńską i zbrodnie w Bieszczadach. Oczywiście, na jednej debacie się nie skończy, lecz będą to lata ciężkiej, mozolnej i bardzo trudnej pracy, wymagającej wiedzy, zaangażowania oraz umysłowej otwartości na racje drugiej strony. Ale tylko ten intelektualny mozół gwarantuje sukces, czyli pojednanie.

Przykłady z dziejów mamy, chociażby zbudowanie poprawnych relacji z Niemcami po II wojnie światowej (siły III Rzeszy miały na koncie dziewięciokrotnie więcej polskich ofiar niż Ukraińcy i Związek Radziecki razem wzięte!), doprowadzenie do uznania przez Berlin naszych zachodnich granic, prowadzenie owocnej współpracy gospodarczej, itd. Też nie było to proste, wymagało przepracowania wielu tragicznych aspektów wspólnej historii i odejścia od licznych resentymentów i stereotypów.

Nie widzę powodów, dlaczego analogiczny proces miałby się nie udać z Ukrainą (a w dalszej perspektywie również z Rosją, o ile, rzecz jasna, odejdzie ona od reaktywacji caratu). Tyle, że nie może to bazować na kłamstwach i przemilczeniach. My, Polacy, musimy pamiętać o ukraińskich zbrodniach wobec nas, a Ukraińcy – o zbrodniach polskich. I wspólnymi siłami kultywować pamięć o ich ofiarach, dbając, by nigdy więcej do podobnych nieszczęść nie doszło.

Nie wygląda zresztą na to, by sami Ukraińcy mieli zamiar przemilczać Rzeź Wołyńską, skoro w ramach wdzięczności za pomoc, jaką im okazaliśmy po rosyjskiej napaści, zadbali o miejsca pochówku jej ofiar.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor