Fałszywi przyjaciele demokracji

Zauważyłem u wielu ludzi o autentycznie demokratycznych przekonaniach pewną naiwność. Mianowicie, po ich komentarzach, np. wpisach na portalach społecznościowych, czy udostępnianych treściach widać, że zakładają oni, iż wystarczy krytykować, mniej lub bardziej merytorycznie, aktualnego dyktatora, by zostać uznanym za szczerego demokratę i obrońcę ustroju demokratycznego.

Toteż za wielkiego demokratę uznawany jest chociażby Roman Giertych, który w latach 90. ubiegłego stulecia reaktywował nacjonalistyczną, a w zasadzie neonazistowską Młodzież Wszechpolską, stał na czele ultranacjonalistycznej, antysemickiej, homofobicznej (to właśnie on wyniósł homofobię na polityczne salony) i antyeuropejskiej Ligi Polskich Rodzin, był wielkim sojusznikiem Rydzyka (do czasu, aż toruński kapitalista stwierdził, że Kaczyński przyniesie mu większe profity), jak zaś minister ciemnoty w PiS-owskim nie-rządzie zaczął przekształcać szkoły w obozy koncentracyjne, a dziecięce i młodzieżowe umysły faszerował treściami klerykalnymi oraz nacjonalistycznymi. Za głoszenie nienawiści, np. wobec osób LGBT, nigdy nie przeprosił, a zresztą wciąż zdarzają mu się prymitywne, homofobiczne wypowiedzi. No, ale jest Giertych Roman adwokatem Donalda Tuska, nadto ostro krytykuje – z zemsty za wykopanie z politycznej fuchy, nie z powodów ideowych czy ustrojowych – Kaczyńskiego, toteż wielu naszych obywateli widzi w tym odrażającym naziolu demokratę.

Trochę podobnie rzecz się ma z Michałem Kamińskim, obecnym wicemarszałkiem Senatu z ramienia Koalicji Obywatelskiej. W latach 90. był wielkim zwolennikiem Pinocheta, chilijskiego zbrodniczego dyktatora, stojącego na czele faszystowskiej junty. Przez wiele lat pan Kamiński był związany z naszym klerofaszystowskim PiS-em, pozostawał nader bliskim współpracownikiem braci Kaczyńskich. W ostatnich latach wszelako złagodził swoje przekonania, odchodząc od faszyzmu na rzecz umiarkowanego konserwatyzmu. Przemiana ta wydaje się – inaczej niż w przypadku Giertycha – szczera. No właśnie, pytanie, czy wydaje się, czy faktycznie taka jest…

Chyba nikt nie kwestionuje demokratyzmu Donalda Tuska, prawda? A tymczasem rzecz wcale nie jest taka oczywista, jak mogłaby się wydawać. Obecny lider PO, były premier oraz przewodniczący Rady Europejskiej rozkręcanie swojej kariery politycznej w pierwszych latach przemian ustrojowych zaczynał od… krytykowania demokracji. Był gotów nawet do obalenia tego rodzącego się wówczas w (k)raju nad Wisłą ustroju i wprowadzenia dyktatury na wzór chilijski (znów ten Pinochet!), aby tym szybciej wdrożyć tym brutalniejszy kapitalizm (ludobójstwo Balcerowicza widocznie harataczowi w gałę nie wystarczało). Pan Tusk w tamtym okresie chwalił też wodza hiszpańskich faszystów, generała Franco. Z czasem odszedł od tak zwyrodniałych poglądów… lecz tylko częściowo. Jako premier na pryncypia parlamentarnej demokracji, np. trójpodział władzy czy w miarę uczciwe wybory, co prawda się nie zamachnął, ale stosował praktyki antydemokratyczne – wymienić tu można chociażby notoryczne olewanie opozycyjnych projektów ustaw (słynna sejmowa „zamrażarka”) oraz wyrzucenie do kosza blisko trzech milionów obywatelskich podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie wieku obywatelskiego. W ogóle, typowy zresztą dla prawicy, brak zainteresowania społeczeństwem i jego potrzebami, też nie wskazywał na szczery demokratyzm pana Tuska. Tym bardziej nie wskazują na niego obecne korzystanie przez tegoż polityka z usług neonazisty Giertycha jako adwokata, życzliwe spoglądanie na ultra-hitlerowską Konfederację czy ciepłe słowa o zbrodni popełnianej przez Bezprawie i Niesprawiedliwość na granicy polsko-białoruskiej. Donald Tusk nie jest wprawdzie – inaczej niż Kaczyński czy Giertych – JAWNYM hitlerowcem, ale zdecydowanie bliżej mu do swastyki niż do ideałów demokracji.

Nie wystarczy krytykowanie dyktatora (w naszym przypadku, Kaczyńskiego Jarosława i jego mafii/sekty), aby dany polityk mógł zostać uznanym za szczerego demokratę tudzież obrońcę tego ustroju. W tym celu musi udowodnić – i to nie jeden raz, lecz stale – że szanuje wartości, bez których demokracja nie istnieje. Chodzi tu nie tylko o trójpodział władzy, praworządność oraz uczciwe, spełniające określone standardy wybory, lecz także o prawa człowieka, w tym kobiet, mniejszości i pracownicze. Jeśli pełen katalog tychże praw jest ignorowany lub łamany przez danego polityka, to w żadnym razie nie może on zostać uznany za demokratę. Podobnie jest, kiedy korzysta on z usług (choćby prawnych czy administracyjnych!) neonazistów albo pozytywnie wypowiada się o ugrupowaniach antydemokratycznych, nie wspominając już o popieraniu zbrodni przeciwko ludzkości.

Jeśli wróg demokracji pokona tyrana i zajmie jego miejsce, sam stanie się tyranem.

Claus von Stauffenberg nie był wszak żadnym przeciwnikiem nazizmu, lecz fanatycznym nazistą, który nigdy nie kwestionował tej chorej ideologii, a Hitlera usiłował zabić po to, by ratować przed klęską wojenną III Rzeszę i ustrój nazistowski. Warto o tym pamiętać i strzec się fałszywych przyjaciół demokracji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor