Szkolna trauma

Połowa lipca ledwo minęła, wakacje w pełni (acz, z racji ciężkiej sytuacji finansowej, ponad połowa naszych obywatelek i obywateli nie może sobie pozwolić na wyjazd, a jako że solidaruchy przed laty zlikwidowały kolonie, dzieciaki liczyć mogą głównie na wczasy u rodziny na wsi, jeśli takową mają), słoneczko znów zaczęło dogrzewać, hydrolodzy ostrzegają przed suszą, jaka może okazać się katastrofalna…

Dobra, czarnowidztwo klimatyczne – żeby nie było, w pełni uzasadnione! – będzie kiedy indziej, dziś skupiamy się na wakacjach i tym, co nastąpi po ich zakończeniu. Dzieciom i młodzieży szkolnej została jeszcze reszta lipca oraz cały sierpień, studentom, jeżeli oczywiście zaliczyli sesję letnią, dochodzi do tego wrzesień. I dobrze, odpoczynek, jak wielokrotnie pisałem, jest człowiekowi niezbędny do życia, niezależnie od wieku tudzież fazy rozwoju.

Jeśli chodzi o moje szkolne lata, to wakacje wspominam zdecydowanie lepiej niż pozostałe dziesięć miesięcy roku; właśnie one były dla mnie czasem autentycznego rozwoju, kiedy to mogłem nie tylko odsapnąć od szkolnej ogłupialni (zwłaszcza liceum było pod tym względem do bani) oraz stresu (jw.), ale też czytać i robić to, co lubiłem, i co przynosiło mojemu umysłowi oraz wyobraźni korzyść. Trochę inaczej rzeczy miały się na studiach, ponieważ każdy rok akademicki sprzyjał powiększeniu mojej wiedzy z interesujących mnie dziedzin oraz rozwojowi umiejętności samodzielnego, krytycznego, kreatywnego myślenia – czyli przeciwnie, niż to się działo w szkole, ze szczególnym uwzględnieniem średniej – toteż wakacje poświęcałem raczej na pierwsze próby zawodowe, tzn. pisarskie.

Zwłaszcza z wieku nastoletniego pamiętam, iż ogromnie nie cierpiałem, wręcz nienawidziłem, kiedy w lipcu i sierpniu przypominano mi o wrześniu i powrocie w szkolne mury. Wprawdzie do podstawówki i gimnazjum nie żywiłem niechęci ani tym bardziej nienawiści (liceum za to znienawidziłem straszliwie), niemniej szkolna rutyna – patrząc z perspektywy czasu, bo wtedy raczej to odczuwałem, niż oblekałem w słowa – zwyczajnie mnie nużyła, a myśl o niej w zestawieniu z wakacyjną swobodą zdawała się wręcz bolesna. Nie sądzę, bym był jedynym uczniem żywiącym podobne emocje, acz przypuszczam, że u dzisiejszych nastolatków zaszła w tej sprawie niekorzystna ewolucja, o czym za chwilę.

No i tu dochodzimy do tematu dzisiejszej notki. Jako się rzekło, połowa wakacji jeszcze nie minęła, a na stronach księgarń, sklepów papierniczych i ogólnie sieci handlowych pojawiać się zaczęły reklamy produktów, przecen, itd. szeroko pojętych wyprawek szkolnych. Nie wiem, bo nie sprawdzałem, czy tak samo jest ze sklepami odzieżowymi.

Z ekonomicznego punktu widzenia jest to działanie jak najbardziej racjonalne. Przygotowanie odpowiedniej oferty i zachęcenie klientów do skorzystania z niej wymaga wszak czasu, lepiej więc zacząć kampanię reklamową wcześniej. Zwłaszcza w okresie, kiedy inflacja dowala ludziom i wielu rodziców woli rozłożyć niemałe wszak wydatki w czasie, toteż z kupnem rzeczy potrzebnych dzieciakom nie czeka do ostatniej chwili. Każdy wszelako medal ma dwie strony.

Młódź spędza obecnie bardzo dużo czasu w internecie, toteż w naturalny sposób natyka się na związane ze szkołą reklamy. I gdyby system szkolnictwa był w Polsce normalny, rozpowszechnianie tychże już w pierwszej połowie wakacji nie stanowiłoby problemu; co najwyżej wiązałoby się (tak, jak to było u mnie) z chwilowym wkurzeniem, a najprawdopodobniej większość dzieci i młodzieży reklamy te najzwyczajniej w świecie by zignorowała.

Ale szkoła w moich czasach, mimo wszystkich swoich wad (było ich naprawdę bez kilku) była inna, niż obecna. Owszem, można jej było nie cierpień, nawet nienawidzić, niemniej pamiętajmy, że PiS-owcy całkiem polskie szkolnictwo zniszczyli, zaś samo uczęszczanie na lekcje dla wielu młodych ludzi stało się dosłownie traumatyczne – o czym świadczą chociażby przerażające statystyki odnośnie przyrostu problemów psychicznych oraz prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży.

Likwidacja gimnazjów (deforma Zalewskiej) poskutkowała rekrutacją podwójnego rocznika do szkół średnich (i pozbawieniem znacznego odsetka młodej generacji szans rozwojowych), przeładowaniem klas oraz – ciągle zresztą zmienianych – programów nauczania. Nagle okazało się, że uczennice i uczniowie muszą siedzieć od rana do wieczora w szkolnych ławach, po czym do późna w nocy odrabiać zadania domowe. Rychło doszedł chaos egzaminacyjny i, jeszcze gorszy, związany z pandemią COVID-19 oraz zdalnymi lekcjami (lockdown, inne niż wirtualne odcięcie od rówieśników czy konieczność „uczenia się” na zdalnych lekach też mocno walnęły w dziecięcą i młodzieżową psychikę). Napychanie programów „nauczania” treściami klerykalnymi oraz nacjonalistycznymi również nie pomaga, a jeśli młody człowiek właśnie odkrywa, iż jego orientacja seksualna/tożsamość płciowa jest inna niż heteronormatywna, najprawdopodobniej padnie w szkole ofiarą zaszczucia i przemocy – zarówno ze strony innych uczniów, jak też nauczycieli (tych prawackich lub chcących się podlizać PiS-owskim kuratorom). A to tylko niektóre elementy horroru, w jaki Bezprawie i Niesprawiedliwość od lat zmienia polski system szkolnictwa.

Dlatego, o ile nie mam nic przeciwko samym w sobie reklamom szeroko pojętych artykułów szkolnych, o tyle zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby nadać im bardziej dyskretną formę, gdyż u części przynajmniej dzieci i młodzieży samo przypomnienie o konieczności powrotu po wakacjach w szkolne mury wywołać może traumę…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor