Chcieć mniej

Chętnie oglądam w internecie testy samochodów oraz czytam poświęcone im artykuły (kiedyś w tym celu kupowałem czasopisma, dziś wchodzę na portale motoryzacyjne). Nie tylko dlatego, że lubię te pojazdy, interesuję się nimi i chcę poszerzyć swoją wiedzę o poszczególnych modelach, ale też z tej jakże prostej przyczyny, iż ta forma rozrywki po prostu mnie odstresowuje i relaksuje.

Nie wszystkie jednak informacje zawarte w takich filmikach tudzież tekstach łagodzą stres; niektóre działają wręcz przeciwnie.

Motoryzacja jest branżą szczególnie dotkniętą inflacją. Nowe samochody drożeją, nieraz o kilka do kilkunastu tysięcy złotych, praktycznie z miesiąca na miesiąc, co pociąga za sobą również wzrost cen aut używanych (tych zresztą jest w komisach i ogłoszeniach niewiele; te w dobrym stanie i z prawidłową dokumentacją schodzą na pniu, z egzemplarzami zaś, które sprzedać się nie mogą, coś jest bardzo, ale to bardzo nie w porządku i należy omijać je szerokim łukiem). Za pieniądze, które w zeszłym roku wydałem w salonie na swoją obecną furę, dziś nie kupiłbym tego samochodu z analogicznym wyposażeniem.

Mało tego, konkretne modele są coraz trudniej dostępne. Jeśli nie chcemy kupić auta stojącego w salonie (nie wszystkie zresztą marki takie sprzedają!), to musimy czekać wiele miesięcy lub nawet grubo ponad rok na realizację zamówienia, licząc się z faktem, że nasze cztery kółka, nim wreszcie do nas dotrą, znacząco zdrożeją. Bywa, że niektóre pojazdy są wycofywane czasowo z oferty producenta lub też z listy wyposażenia znikają takie czy inne elementy. Autorzy internetowych testów coraz mówią lub piszą, że samochodu, który testują, póki co nie można nabyć w pokazywanej konfiguracji.

Wszystko to – od szalonego wzrostu cen, poprzez długi (z reguły nieznany) czas oczekiwania na odbiór wymarzonej fury, po ograniczanie dostępnej oferty – wynika głównie z braku materiałów potrzebnych do produkcji. Ta zatem jest co chwilę przerywana, zakłady notują przestoje, itd. Chodzi między innymi o elektronikę – zasoby surowców do jej wytwarzania zubożyła pandemia COVID-19 (drastycznie wzrosło zapotrzebowanie na sprzęt potrzebny ludziom zamkniętym w domach do komunikowania się ze światem), dla jej zatem wytwórców producenci samochodów spadli jako klienci na dalsze miejsca, a tymczasem zarówno coraz bardziej restrykcyjne normy prawne dotyczące systemów bezpieczeństwa, jak też oczekiwania kierowców chcących jeździć dobrze dopasionymi wozami wymuszają szpikowanie aut procesorami, kartami pamięci i im podobnym sprzętem.

No i właśnie ten kurczący się zapas zasobów odbija się czkawką. Motoryzacja jest przy tym jedną tylko z branż, które wpadły lub są na skraju wpadnięcia w pułapkę Mad Maksa (pisałem o niej już kilka razy; nazwę wziąłem od serii wspaniałych filmów post-apo wyreżyserowanych przez George’a Millera), polegającą na wyczerpywaniu się surowców niezbędnych do funkcjonowania gospodarki, a nawet ludzkiego życia na obecnym poziomie. Jej konsekwencje mogą wykroczyć ogromnie daleko poza chwilowe braki takich czy innych towarów; może ona wręcz zagrozić istnieniu naszego gatunku albo przynajmniej cywilizacji (o ile poza buddyjsko-konfucjańską i islamską jakaś jeszcze istnieje). Z kolei elektryfikacja napędów sprawia, że koncerny muszą ustawiać się w kolejce choćby po lit, którego też przecież nie przybywa. I tak pułapka Mas Maksa coraz mocniej się zaciska…

Winę ponoszą oczywiście kapitaliści. Z jednej strony uskuteczniają oni skrajnie nieracjonalny model gospodarki, polegający na rabunkowej eksploatacji surowców i w ogóle wszelkich ziemskich zasobów, co prędzej czy później musiało doprowadzić do tego, że zaczyna ich brakować; wielokrotnie poruszałem ów temat. Z drugiej, aby sprzedać swoje produkty, rozbudzają w sztuczny sposób oczekiwania klientów, które stają się coraz to bardziej rozbuchane, a zatem mniej racjonalne. Ludziskom wmówiono zatem, iż MUSZĄ kupować coraz to nowe rzeczy (mimo iż te, których używają, są jeszcze sprawne), z coraz to nowymi funkcjami, jakich częstokroć nijak nie wykorzystuje się w codziennej egzystencji (przykładowo, po kiedy grzyba potrzebny jest Facebook w samochodzie?). Nie trzeba chyba tłumaczyć, że wprowadzanie na rynek coraz to nowszych i bardziej wypasionych modeli wszystkich praktycznie urządzeń, od pralek po samochody, tym mocniej przyspiesza wyczerpywanie zasobów, czyli pogrążanie świata w pułapce Mad Maksa.

Czy możemy się jeszcze z niej wydobyć? Szczerze przyznam, że nie wiem. Poważnie obawiam się, że już dla nas za późno. Jeżeli jednak istnieje jakaś szansa, to spoczywa ona w nas samych, a konkretnie w ograniczeniu konsumpcyjnych dążeń, wmówionych nam przez kapitalistów. Lepiej kupić mniej, z czegoś zrezygnować, spowalniając tym samym zużycie zasobów. Nawet, jeżeli nas to nie uratuje, da nam nieco więcej czasu na życie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor