Przestarzała doktryna

Dawno, dawno temu, bo w latach 60. ubiegłego wieku, Jerzy Giedroyć, redaktor naczelny paryskiej Kultury (głównego pisma polskiej emigracji w czasach poprzedniego ustroju, czyli technokracji biurokratycznej, często mylnie nazywanej „socjalizmem” lub „komunizmem”), sformułował swoją koncepcję polityki zagranicznej Polski po zmianie ustroju. Według niego, (k)raj nad Wisłą powinny oddzielać od Rosji niepodległe Litwa, Białoruś i Ukraina; wówczas państwo moskiewskie miałoby nie stanowić dla nas, a ściślej rzecz ujmując, dla naszej politycznej suwerenności, zagrożenia. Polska musi z tymi trzema republikami utrzymywać jak najlepsze stosunki, by wyrwać je z orbity wpływów rosyjskich; w tym celu konieczne jest z naszej strony wyrzeczenie się wszelkich pretensji terytorialnych wobec nich – czyli ostatecznie zrezygnować z Kresów.

I faktycznie, po 1989 (zmiana ustroju nad Wisłą) i 1991 roku (rozpad ZSRR) doktryna Giedroycia stała się jednym z głównych wyznaczników polityki zagranicznej – konkretnie wschodniej – kolejnych polskich rządów, zarówno targowickich (prawicy postsolidarnościowej), jak i SLD-owskich. Trwało do, dokąd Polska prowadziła jaką taką politykę zagraniczną, bo tego, jak wiemy, zaprzestało Bezprawie i Niesprawiedliwość po 2015 r. Ale w dyskursie publicznym doktryna Giedroycia jest przypominana zawsze, ilekroć narasta napięcie w dawnej strefie radzieckiej, np. tak jak teraz, między Rosją a Ukrainą. Wówczas jak media długie i szerokie wypowiadają się politycy, specjaliści, publicyści i inni mędrcy (prawdziwi lub udawani), co podkreślają, że „Nie ma niepodległej Polski bez niepodległych Litwy, Rosji i Ukrainy”.

Tylko czy koncepcja Jerzego Giedroycia wciąż jeszcze jest aktualna, czyli, czy trzy państwa wchodzące niegdyś w skład Rzeczypospolitej Obojga Narodów, rzeczywiście chronią nas przed Rosją?

Nie zamierzam tu rozstrzygać, czy Rosja rzeczywiście stanowi dla nas zagrożenie (mam wszelako w tym względzie spore wątpliwości, a za główną groźbę dla świata uważam imperializm amerykański), bo chodzi mi o coś innego.

Otóż, omawiana doktryna powstała w czasach, kiedy Polska sama była w radzieckiej strefie wpływów i na serio nie myślano o wyzwoleniu się z niej, a jeśli nawet, to nikt nie marzył o naszym członkostwie w NATO (obecnie należą do niego i Polska, i Litwa; pytanie jednak, czy Pakt ów jest potrzebny). Unia Europejska w tym kształcie, co teraz, nie istniała (tymczasem i Polska, i Litwa są państwami członkowskimi, a o wstąpieniu w jej szeregi Ukrainy jeszcze niedawno na poważnie mówiono), natomiast Związek Radziecki trzymał się dzielnie. Świat zatem zmienił się ogromnie; już samo powstanie Unii Europejskiej przekreśliło aktualność wielu doktryn z okresu Zimnej Wojny.

A przede wszystkim w czasach Jerzego Giedroycia nie było internetu, więc także trolli i bootów, czyli elementu, jaki na geopolitykę wpływa w gigantycznym stopniu.

No właśnie, dziś państwa nie muszą ze sobą graniczyć, by jedno mogło oddziaływać (pozytywnie lub negatywnie) na drugie. Wystarczy dobry wywiad (a Rosja ma jeden z najlepszych na świecie) oraz fermy trolli internetowych, manipulujących opinią publiczną, że nie wspomnę o „życzliwych” dziennikarzach, i z ich pomocą można wpłynąć na kraj położony na innej półkuli. Do tego dochodzą relacje biznesowe, czyli zdobywanie rynku przez kapitał z danego państwa. W tym kontekście, gdyby Rosja chciała zdobyć kontrolę nad polską sceną polityczną, to nie ochronią nas przed tym żadne republiki buforowe, bo wszak nie stanowią one tamy dla rosyjskiego trollingu, a szpiedzy z Moskwy przylecą do nas samolotami (o ile gdziekolwiek muszą się ruszać; być może w obecnym świecie do wykonywania swojego zawodu wystarcza im zalogowanie się na portale społecznościowe). Dlatego właśnie doktryna Giedroycia jest już nieaktualna; jej autor po prostu nie przewidział tego, że powstanie internet, który w znaczący sposób zmienił relacje między państwami, w tym i to, w jaki sposób mogą one wzajemnie sobie zagrażać.

Niemniej, polska prawica (choć i lewicy się to zdarza) do rzeczonej koncepcji lubi powracać, zwłaszcza w kontekście Ukrainy i Białorusi; z Litwą jest trudniej, gdyż jest ona członkiem UE i NATO. Innymi słowy, często i głośno prawicowcy znad Wisły mówią o konieczności wyrwania tych państw z orbity wpływów Moskwy. Z czego to wynika? Ano, z tego, iż doktryna Giedroycia stanowiła intelektualną modyfikację myśli Piłsudskiego, który chciał stworzyć satelickie państewka, oddzielające Polskę od Rosji Radzieckiej, podporządkowane tej pierwszej i wzmacniające ją. Tymi satelitami miały być Białoruś i, zwłaszcza, Ukraina; plany te zawaliły się wszelako na skutek wojny polsko-bolszewickiej, którą sam Piłsudski wywołał. Giedroyć po latach odświeżył tę koncepcję, rezygnując z elementu polskiego imperializmu. Ale prawactwo dąży do odnowienia tegoż.

Właśnie dlatego rezygnacja jest tym, co współczesna polska prawica pomija, powołując się na ową doktrynę. Ponieważ PiS-owi, PO i innym partiom prawicowym, jak też bliskim im ideologicznie środowiskom (pseudo)intelektualnym wcale nie chodzi o to, by Ukraina i Białoruś (po Litwę też zresztą chętnie by sięgnęły) były realnie niepodległe, czyli niezależne zarówno od Rosji, jak i od Polski. Nie, im chodzi o to, by dwa owe państwa podporządkować (k)rajowi nad Wisłą, co umożliwiłoby ponowną eksploatację Kresów, do których prawactwo tęskni. Mamy tu więc do czynienia z niczym innym, jak z polskim imperializmem, znacznie bliższym Piłsudskiemu, a nawet Dmowskiemu, niż Giedroyciowi. Temu służyło wspieranie różnych kolorowych kontrrewolucji nad Dnieprem, temu służy stałe, medialne chociażby, wzmacniania anty-łukaszenkowskiej opozycji. A rzekoma dbałość o to, by Ukraina i Białoruś były niepodległe, jest li tylko listkiem figowym tych działań.

Jeśli chodzi o Ukrainę, to obecnie o przekształcenie jej w swoją strefę wpływów walczą USA i Rosja; polscy politycy, odciągając Kijów od Moskwy, realizują de facto interesy kapitału amerykańskiego (stymulującego zresztą polską rusofobię, o czym kiedyś pisałem), licząc naiwnie, że i oni coś uszczkną.

A jak powinno być? Otóż, jedynym warunkiem zachowania i ochrony polskiej suwerenności jest federalizacja Unii Europejskiej i nasze uczestnictwo w tym procesie. Oznacza to również tworzenie europejskiego systemu obronnego (wojskowego i wywiadowczego), niezależnego od USA, stanowiących największe zagrożenie dla światowego pokoju i bezpieczeństwa. (K)raj nad Wisłą powinien też utrzymywać dobre stosunki polityczne i gospodarcze z Państwami Bałtyckimi, Białorusią, Ukrainą, Rosją (tak, tak!) oraz innymi krajami postradzieckimi.

A doktrynę Giedroycia umieścić należy w podręczniku historii polskiej myśli politycznej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor