Koalicja warta grzechu?

Od kilku tygodni coraz intensywniej dyskutowany jest (w mediach i na portalach społecznościowych chociażby) pomysł – autorstwa, jeśli się nie mylę, prof. Gduli, zarazem lewicowego polityka – wspólnej listy wyborczej opozycji, ale z wyłączeniem PO/KO. Znaleźliby się zatem na niej kandydaci Lewicy, Polski 2050 Szymona Hołowni oraz PSL-u; powstałby taki nowy Centrolew. A nawet Prawo-Centrolew, bo przecież ostatnia z wymienionych partii skręciła w minionych latach bardzo mocno ku klasycznemu, klerykalnemu konserwatyzmowi, co zaś do formacji znanego publicysty, to nawet, jeśli uznać ją za centrową, i tak jest ona przechylona na prawo.

Czy zatem taka koalicja wyborcza miałaby sens? I czy możliwe byłoby jej utworzenie? Cóż, warto się zastanowić. Do wyborów jeszcze bowiem daleko, ale czas leci, a możliwe opcje politycy opozycyjni powinni rozważać odpowiednio wcześnie.

Jak dla mnie jedna rzecz nie ulega (póki co przynajmniej, bo sytuacja w każdej chwili może się zmienić) wątpliwości. Mianowicie, na dzień dzisiejszy Platforma Obywatelska – a wraz z nią, niestety, jej koalicjanci w postaci Nowoczesnej, Inicjatywy Polskiej oraz Zielonych (tych ostatnich najbardziej szkoda) – stanowi główne obciążenie dla opozycji, pod którym to mianem rozumieć należy siły demokratyczne (czyli Konfederacja i inni neonaziści do tego grona się nie wliczają). Tak było już od dawna z powodu indolencji programowej tego ugrupowania (PO nie potrafi wymyślić żadnego programu i jedyne, co robi, to krytykowanie PiS-u – nieszczere zresztą, bo posłowie obu partii często głosują wspólnie przeciwko prawom człowieka, reformom prospołecznym, itd. – tudzież proponowanie wyborcom powrotu do guana, jakie panowało w Polsce przed 2015 rokiem, a które od dzisiejszego, PiS-owskiego w niewielkim jeno stopniu się różniło), niezrozumienia potrzeb obywateli spoza garstki najbogatszych (zwłaszcza mieszkańców średnich i małych miast oraz wsi), klerykalizmu i wstecznego konserwatyzmu, itp. Powrót Donalda Tuska jeszcze pogorszył sprawę; wszakże jest on politykiem nie tylko klerykalnym i mentalnie straszliwie zacofanym, ale też – identycznie jak Jarosław Kaczyński – wrogim wobec demokracji, praw człowieka i postępu. Sam wprawdzie za faszystę raczej nie może być uznany, ale wykazuje nad wyraz dużą przychylność wobec hitlerowców, chociażby z Konfederacji czy Romana Giertycha. Usiłuje niszczyć Lewicę, którą, jako siłę demokratyczną, uznaje za głównego wroga, nadto ciąży na nim odium jego fatalnych, zwłaszcza ze społecznego punktu widzenia, rządów, że o targowickim, czyli solidarnościowym rodowodzie politycznym (kolejna wspólna cecha Tuska i Kaczyńskiego) nie wspomnę.

Wszystko to sprawia, iż PO trudno tak naprawdę uznać za opozycję, a jeśli nawet, to szkodzi ona formacjom realnie demokratycznym. Nie tylko zatem nie może odgrywać przewodniej roli w walce z Bezprawiem i Niesprawiedliwością, ale też nie mogą się o nią opierać jakiekolwiek koalicje opozycyjne; okażą się one przeciwskuteczne, bo tylko zniechęcą wyborców.

Z drugiej strony, polska ordynacja wyborcza sprzyja albo dużym partiom, albo koalicjom. Skoro zatem wspólna lista z PO (chyba, że partia ta przejdzie gruntowną modernizację, na co wszelako się nie zanosi) odpada, to może pomysł z koalicją Lewica-Polska 2050-PSL byłby optymalnym rozwiązaniem?

Cóż, wspólna lista wyborcza kilku ugrupowań musi mieć jednolity program; inaczej nie będzie wiarygodna dla wyborców. I o ile w wyborach do Europarlamentu trzy powyższe ugrupowania jak najbardziej mogą wystawić wspólnych kandydatów, bo ich wizja Unii Europejskiej i Polski w jej ramach pozostaje na tyle zbliżona, że bez trudu dogadają się co do pryncypiów programowych, o tyle gorzej może być w przypadku elekcji do Sejmu i Senatu.

Lewica nie może wszak zrezygnować ze swej, mozolnie na nowo budowanej, tożsamości, opartej nie tylko o postulat świeckiego państwa i obronę praw człowieka oraz zwierząt, ale też o walkę z wyzyskiem i uciemiężeniem ludzi pracy przez kapitał (a że zaczęła to robić, świadczy jej wsparcie dla poszczególnych strajków i protestów społecznych). Tymczasem PSL jest partią mocno klerykalną i konserwatywną światopoglądowo, a do tego reprezentuje interesy kapitalistów działających na wsi, np. właścicieli przemysłowych hodowli zwierząt. Musiałoby więc zmienić zapatrywania w tym zakresie. Nieco łatwiej byłoby dogadać się Lewicy z Polską 2050, zwłaszcza na gruncie humanitaryzmu, praw zwierząt, ochrony przyrody i kwestii klimatycznych, jak również świeckości państwa; Szymon Hołownia jest wprawdzie klerykałem, ale twierdzącym, iż popiera rozdział państwa od związków wyznaniowych. Jego partia musiałaby jednak przybrać mniej burżuazyjny charakter, a on sam – pokazać, że jest poważnym politykiem, nie showmanem.

Oczywiście pojawiłyby się też konflikty personalne pomiędzy ewentualnymi kandydatami o miejsca na liście, ale to rzecz nieunikniona w takich przypadkach.

Tu trzeba nadmienić, że współpraca musiałaby mieć charakter partnerski, tzn. wykluczone byłyby próby zdominowania takiej wyborczej koalicji przez jedno lub dwa ugrupowania.

Trudności więc będą, niemniej jednak wspólna lista Lewicy, Polski 2050 i PSL-u jest opcją, której nie wolno z góry odrzucać. Należałoby też spróbować wciągnąć na nią Zielonych tudzież ewentualnie Inicjatywę Polską, że o PPS-ie (oddzielonym od Lewicy na skutek kreciej roboty Donalda Tuska, co jest kolejnym dowodem jego antydemokratyzmu) nie wspomnę.

Jasne, pomysł jej tworzenia na razie mieści się w sferze dywagacji, niemniej okazać się może, że sama sytuacja polityczna wymusi takie właśnie rozwiązanie. Dlatego jako obywatel i wyborca o lewicowych przekonaniach nie obraziłbym się, gdyby liderzy i przedstawiciele tychże formacji usiedli do konkretnych rozmów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor