Paradoks demokracji

Karl Popper, wybitny austriacki filozof, jeszcze w latach 40. ubiegłego stulecia orzekł, że „nieograniczona tolerancja prowadzi do jej zaniku”. Zjawisko to określa się mianem paradoksu tolerancji – i rzeczywiście ono występuje. Jeśli bowiem tolerujemy (my, tzn. większość społeczeństwa, ale też intelektualiści, politycy, liderzy opinii, itd.) nietolerancję we wszelkich jej formach – czyli chociażby rasizm, szowinizm, homofobię, islamofobię, antysemityzm, itp., jak również oparte na nich skrajnie prawicowe ideologie polityczne: nacjonalizm, faszyzm i nazizm – to prędzej czy później nietolerancja wyprze tolerancję z dyskursu publicznego; to ona stanie się jedynym słusznym poglądem, usankcjonowanym prawnie przez rządzące ugrupowanie, które właśnie dzięki głoszeniu nietolerancji doszło do władzy. Historia zna liczne tego przykłady, np. nazistów w Niemczech (zapewne obserwując ich poczynania, Popper sformułował swój paradoks), rządu Modiego w Indiach, PiS-owców i innych skrajnych prawicowców w Polsce, itd.

Ano właśnie, podobny paradoks zachodzi również w ustroju demokratycznym. Otóż, jeśli demokracja jest nieograniczona, to prędzej czy później w wolnych, spełniających wszelkie demokratyczne standardy wyborach zwycięstwo odniosą siły skrajnie antydemokratyczne, które demokracji poważnie zagrożą, ograniczą ją lub nawet całkiem zniosą i zastąpią totalitaryzmem. Przecież Hitler, Modi, Trump (wszelkie znaki wskazują, że po zakończeniu kadencji Bidena powróci on na prezydencki stolec w imperium zła) tudzież Kaczyński nie zdobyli władzy w wyniku puczu czy rewolucji, lecz wyniosły ich do niej zgodne ze wszelkimi standardami obowiązującymi w ich krajach wybory. W licznych państwach określających się jako demokratyczne działają – zupełnie, o zgrozo, leganie! – partie wprost deklarujące chęć zniesienia demokracji jako ustroju (głównie nacjonalistyczne, faszystowskie oraz nazistowskie, czyli skrajnie prawicowe), i nad każdym z takich krajów wisi groźna wygrania przez takie mroczne siły wyborów, co otworzy drogę dla totalitaryzmu.

Rzeczony ustrój sam w sobie nie ma – na co politologowie od dekad zwracają uwagę – żadnych mechanizmów obronnych, a wręcz otwiera drzwi do władzy dla ugrupowań dążących do jego obalenia. Co zatem paradoksalne, aby demokracja mogła przetrwać, musi wprowadzić POZORNIE antydemokratyczne metody ochrony samej siebie.

Chodzi tu przede wszystkim o wyeliminowanie ze sceny politycznej wszelkich partii i innych organizacji antydemokratycznych, czyli, jak się już kilkakrotnie rzekło, skrajnie prawicowych.

Konieczna jest zatem nie tylko edukacja obywatelska, mająca na celu szerzenie wiedzy i świadomości politycznej wśród młodych pokoleń, ale też ostre działania prawne. Delegalizacja, zakaz wypowiadania się dla mediów i w ogóle szerzenia swojego chorego światopoglądu, aresztowania, procesy sądowe, wyroki więzienia to kroki, jakie powinny zostać podjęte, jeśli nie chcemy powrotu systemów totalitarnych oraz zniesienia praw i wolności człowieka. Pozornie są to rozwiązania niezgodne z pryncypiami demokracji… ale w takim razie za niezgodne z nimi uznać należy też zamknięcie złodzieja czy mordercy w więziennej celi. Dla zachowania wolności i bezpieczeństwa konieczne jest ograniczenie lub nawet całkowite wyrugowanie określonych patologicznych zachowań, niosących zagrożenie zarówno dla poszczególnych jednostek, jak też dla ogółu. Tak to działa w życiu społecznym, w relacjach międzyludzkich, i tak to działa w dziedzinie politycznej tudzież ustrojowej.

W Polsce zatem, jeśli chcemy mieć demokrację, zdelegalizowane powinny zostać: PiS i jego koalicjanci ze Zjednoczonej Prawicy, Konfederacja, Kukiz’15, ONR, Młodzież Wszechpolska (a jej odnowiciela, niejakiego Giertycha Romana, umieścić należałoby za kratkami, najlepiej dożywotnio), inne partie skrajnie prawicowe, Ordo Iuris, liczne faszyzujące organizacje przykościelne… słowem, wszystko, co w jakikolwiek sposób odwołuje się do ideologii skrajnie prawicowych. Są to z definicji formacje antydemokratyczne, i ich legalne funkcjonowanie stanowi ogromną groźbę.

Niestety, w (k)raju nad Wisłą nie ma demokratycznej prawicy. Umiarkowana wprawdzie nie domaga się obalenia wiadomego ustroju, ale w pełni akceptuje działania skrajnej, często ignoruje prawa człowieka (zwłaszcza pracownicze), no i ślepo popiera nieludzki system kapitalistyczny, w warunkach którego demokracja nie może być w pełni urzeczywistniona. Dlatego i w jej przypadku wprowadzić należałoby pewne czasowe ograniczenia funkcjonowania, takie jak pozwolenie na startowanie tylko w wyborach samorządowych – po to, by nie umożliwiła rugowania prawicy skrajnej oraz pełnej implementacji praw człowieka i obywatela, bez przestrzegania których demokracja nie istnieje.

Wniosek, jaki wyciągnąć należy z omawianego paradoksu, jest taki, że jeśli zależy nam na ustroju demokratycznym, stawiać musimy tylko na prawdziwą lewicę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor