Pozorna obfitość

Jednym z filarów kapitalistycznego totalitaryzmu jest konsumpcjonizm, czyli rozbudzana u ludzi, za pomocą już to reklam, już to mniej niż one jawnego przekazu propagandowego, żądza konsumowania, a ściślej rzecz ujmując, posiadania i kupowania. Jesteśmy tak sterowani (czy temu ulegamy, to inna sprawa), że dążymy do tego, by mieć jak najwięcej wszystkiego, bez względu na to, czy dany towar jest nam potrzebny czy nie. Jak doskonale wiemy, owa sztucznie wykreowana żądza służy maksymalizacji zysków przez kapitalistów; jest jednym z głównych filarów ich bogactwa, obok oczywiście wyzysku. Im więcej wszak sprzedadzą, tym więcej zarobią, a skoro produkują rzeczy, którym walor niezbędności do życia najczęściej nie może zostać przypisany, to aby je wcisnąć konsumentom, muszą u nich wytworzyć sztuczną potrzebę posiadania tychże przedmiotów.

A jak się rzecz ma z naszej, czyli klientów/konsumentów, perspektywy? Wystarczy pójść do sklepu lub odwiedzić jakiś internetowy, by stwierdzić, że mamy w czym wybierać, przynajmniej na pierwszy rzut oka (np., chyba, że chcemy kupić samochód, gdyż branża motoryzacyjna przeżywa obecnie poważny kryzys, w związku z którym krucho jest z dostępnością nowych aut, a i używanych niewiele). Półki sklepowe wręcz się uginają, strony internetowe zaś z różnymi ofertami sprzedaży są tak rozbudowane, że gały wypadają. Czy to żywność, czy odzież i obuwie, czy sprzęt AGD i RTV, czy elektronika, czy dobra kultury (książki, filmy, gry, itd.) - wszystkiego NIBY jest w bród, nic, tylko iść/logować się, wybierać (najlepiej bezrefleksyjnie)… no i płacić rzecz jasna, coby kapitalista miał miliardy na koncie.

Kiedy jednak chcemy kupić coś konkretnego i realnie nam potrzebnego, nagle okazuje się, że jest z tym problem. Bo albo danego towaru nie ma (skończył się, względnie trzeba na niego długo czekać), albo… nie warto go nabywać. Gdyż jest niesmaczny lub wręcz szkodliwy (wszelkiego rodzaju produkty spożywcze), albo tandetny (odzież, obuwie, urządzenia, itd.), albo zbyt drogi, albo nie odpowiada nam z jakiegoś innego powodu, albo wszystko to naraz. Niby tyle wszystkiego w sklepach jest, a w istocie nie ma czego wybrać. Znacie to?

Jeśli chodzi o tandetę, to kilkakrotnie już o niej pisałem. Wspomnę zatem tylko krótko, że na obecnym etapie rozwoju kapitalizmu, jednym z gospodarczych elementów którego jest konkurencja między producentami, po prostu nie opłaca się wytarzać solidnych i trwałych dóbr, a zarazem takich, które można łatwo i tanie naprawić. Sama tandeta też sprzyja konsumpcjonizmowi, czyli maksymalizacji zysków przez kapitalistów, wymusza bowiem na nas, klientach, ciągłą wymianę posiadanych przedmiotów na nowe.

Chyba najgorzej mają osoby poszukujące towarów niszowych. Te okazują się bowiem bardzo trudno dostępne, a nierzadko wcale ich na rynku nie ma. Jeśli zaś da się je kupić, to są z reguły naprawdę drogie, co często podważa opłacalność i sens danej transakcji. Jest to oczywiście naturalny skutek zalania rynku przez produkcję masową, najbardziej dla kapitalistów opłacalną, a zarazem właśnie tę najbardziej tandetną. Nabywamy ją zatem nie dlatego, że chcemy, tylko z tej przyczyny, iż musimy. Bo jedyne, co tzw. „wolny rynek” tak naprawdę nam oferuje, to wyroby różniące się od siebie głównie opakowaniem i ceną wynikającą z loga firmy, a nie jakości (niskiej). Jakże często nie ma wśród nich tego, co naprawdę lubimy/potrzebujemy.

Koniec końców zatem, obfitość dóbr, jakże zachwalana przez apologetów kapitalizmu, okazuje się iluzoryczna. Mamy co najwyżej obfitość marek oferujących bardzo do siebie zbliżone produkty, częstokroć wręcz tożsame, tylko sprzedawane z odmiennym logiem. Co za tym idzie, rzekomo gwarantowana przez kapitalizm możliwość wyboru konsumenckiego jest ułudą. Zwłaszcza, że podczas zakupów zawsze ogranicza nas cena.

Czyli półki sklepowe uginają się pod ciężarem towarów, ale nie ma czego kupić. Ot, kapitalistyczny paradoks.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor