Zniechęceni

Dziś będzie o pozytywnym zjawisku. Mianowicie, Kościół katolicki w Polsce przeżywa kryzys powołań. Innymi słowy, z roku na rok ubywa kandydatów na kleryków, seminaria duchowne świecą pustkami, do niektórych zapisało się co najwyżej kilku chętnych… lub żaden; tak źle (czyli dla naszego społeczeństwa dobrze) pod tym względem podobno jeszcze nigdy nad Wisłą nie było.

Cóż, jest to efekt – niejedyny wszakże – procesu laicyzacji, jaki w ciągu ostatnich lat znacząco w Polsce przyspieszył, obejmując zwłaszcza młode pokolenie obywatelek i obywateli. Coraz mniej dzieci tudzież młodzieży uczestniczy w szkolnej katechezie, a nawet spośród tych, co w lekcjach tych biorą udział, znaczący odsetek zrywa formalne kontakty z Kościołem katolickim po bierzmowaniu; toteż sakrament ów nazywany bywa „uroczystym pożegnaniem z Kościołem w obecności biskupa”. Naturalną więc koleją rzeczy z roku na rok ubywa osób decydujących się kontynuować swą edukację akurat w seminarium duchownym.

Zjawisku temu nie należy się dziwić, stanowi ono bowiem stuprocentowo logiczną konsekwencję tego, że polska hierarchia kościelna i duchowieństwo zniechęcają ludzi, w różnym zresztą wieku, do związku wyznaniowego, funkcjonariuszami którego pozostają. Zbrodnie pedofilskie kleru oraz ukrywanie ich przez purpuratów, pazerność, zdzieranie pieniędzy z wiernych, polityczna kolaboracja z PiS-em i (jeszcze bardziej) skrajną prawicą, szerzenie ciemnoty i nienawiści oraz cała masa innych patologi sprawiają, że w społeczeństwie narasta niechęć wobec Kościoła.

Oferta tegoż też przestała być, i to już dawno temu, atrakcyjna dla społeczeństwa; trudno bowiem za taką uznać pogrążanie się tej instytucji w syndromie oblężonej twierdzy, z czego wynika powszechne głoszenie treści wstecznych i fanatycznych, niemających nic wspólnego z realiami życia w zmieniającym się szybko świecie.

Seminarium i kapłaństwo takoż nie wydają się już fajną drogą życia. Bo co może być przyjemnego w byciu poddawanym przez sześć lat praniu mózgu, polegającym z jednej strony na wciskaniu straszliwej ciemnoty i oduczaniu samodzielnego myślenia, z drugiej natomiast na nienaturalnym tłumieniu naturalnych odruchów seksualnych? Co jeszcze gorsze, można wpaść w oko jakiemuś biskupowi i zostać przez niego potraktowanym jako (przypuszczam, iż darmowa) prostytutka.

A sam zawód księdza… Cóż, forsę niby daje, lecz różnie z tym bywa; można trafić do biednej parafii (np. za karę, jeśli myślało się samodzielnie i krytycznie), co poskutkuje nie wypasioną furą, lecz nędzą (tak, są księża wegetujący w skrajnym ubóstwie!), a nawet, jeżeli trafi się na bogatą, to różnice dochodowe między katolickimi kapłanami a przedstawicielami wielu innych zawodów nie są już aż tak duże (na korzyść tych pierwszych oczywiście), co w latach 90. chociażby. Nie wspominam już o tym, iż poszczególne parafie wyzyskiwane są (dojone z kasy na każdym kroku) przez biskupów; im purpurat bardziej pazerny, tym mocniej z podstawowej jednostki organizacyjnej Kościoła zdziera forsę, często uniemożliwiając w ten sposób pasterzowi zrobienie czegoś dobrego dla owieczek. Bycie księdzem wiąże się też z zerwaniem wielu relacji społecznych – bynajmniej nie tylko seksualnych – kontakty bowiem utrzymuje się głównie z konfraterią. Praca w formacji ściśle hierarchicznej – prawdopodobnie znacznie bardziej niż klasyczne służby mundurowe – oznacza totalne podporządkowanie przełożonym, czyli brak lub co najwyżej mizerny zakres wolności osobistej. A to nie każdy wytrzymuje. No i ten celibat… Tak, on również pozostaje jednym z czynników zniechęcających ludzi do kapłaństwa katolickiego, a wielu księżom (czasami w różnych mediach ukazują się materiały na ten temat) niszczy życie.

Nie potrafię się również dziwić ludziom, którzy nie chcą wykonywać zawodu coraz powszechniej kojarzonego – niebezzasadnie przecież! – z molestowaniem oraz gwałceniem dzieci.

Tak oto prezentuje się jeden z efektów tego, iż Kościół katolicki skutecznie do siebie ludzi zniechęca.

A jeżeli ktoś czuje powołanie do bycia dobrym i niesienia pomocy innym ludziom, to przecież ma do dyspozycji całą masę różnorodnych form aktywizmu, fundacji, organizacji pozarządowych, itd., gdzie może pracować i uskuteczniać swoje szczytne idee. W żadnym razie nie trzeba w tym celu zostawać księdzem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor