Głodny jankeski wojak

USA – kapitalistyczne imperium zła – są pod względem militarnym supermocarstwem (stały się nim za sprawą cichej umowy między władzami, kapitałem i Sądem Najwyższym dotyczącej regulacji gospodarczych, zawartej na potrzeby uzbrojenia armii podczas II wojny światowej). Przynajmniej formalnie, bo ostatnimi czasy ichnie wojsko zostało pod względem technologii zbrojeniowych wyprzedzone przez Chińczyków, a może i Rosjan (zwłaszcza, jeśli chodzi o prace nad rakietami hipersonicznymi), nadto wychodzą na jaw różne problemy.

Przykładowo, Podczas wspólnych manewrów komandosi znad Potomacu wzięli w skórę od brytyjskich kolegów. Dalej, niedawno sprawdzono wrzutnie rakiet przenoszących ładunki nuklearne i okazało się, że w razie czego większość spośród tychże pocisków... nie zostałaby odpalona. Instalacje są bowiem stare, zużyte, sparciałe, gnębione awariami (nie wszystkie da się obecnie naprawić, ponieważ sporo firm, jakie wyprodukowały sprzęt oraz materiały, już nie istnieje – ot, kapitalizm), przeto w razie konfliktu atomowego Stany Zjednoczone okazać się mogą bezbronne. To akurat dobra wiadomość dla świata, ponieważ oznacza, iż zagrożenie ze strony amerykańskiego imperium zła, niż można by się tego spodziewać.

Jeśli chodzi o broń konwencjonalną, to Jankesi też zaliczyli parę niezłych wtop technologicznych. Dajmy na to, myśliwce F-35 (te, w które chciał inwestować szajbnięty Antoni Macierewicz) okazały się konstrukcją nader niedopracowaną, wadliwą, przede wszystkim awaryjną. Poprawić tego nie idzie, ponieważ ich produkcję i serwis przeniesiono w większości do Turcji (ot, kapitalizm – poszukiwanie taniej siły roboczej), stosunki której z Waszyngtonem w ostatnich latach mocno się popsuły, gdyż prezydent Erdogan przestał być jankeską marionetką i zaczął prowadzić samodzielną politykę na Bliskim Wschodzie.

US Army ma też znacznie bardziej wstydliwy problem, niż tylko kłopoty z uzbrojeniem i tandetnymi technologiami. I nie jest to już rzecz śmieszna, lecz tragiczna. Otóż, około 160 tys. amerykańskich żołnierzy (zwłaszcza, jak łatwo się domyślić, tych niższych rangą) nie stać na… żywność. Toteż korzystać muszą z pomocy społecznej w postaci kartek (bonów) żywieniowych; nie wszyscy jednak mogą to zrobić, albowiem jednym z kryteriów ich przyznawania jest stosunek uzyskiwanych dochodów do cen, a te w różnych stanach są różne; toteż wojak stacjonujący w „tańszym” stanie ma, paradoksalnie, gorzej niż ten, co służy w „droższym”, trudniej mu bowiem uzyskać pomoc, i głód w oczy zagląda…

Powody? Głównym jest oczywiście niski żołd; kapitalistyczne państwo oszczędza na swoim zbrojnym ramieniu. Do tego dochodzą częste przekierowania żołnierza z bazy do bazy; te pozostają mocno od siebie oddalone (USA to wszak państwo terytorialnie ogromne), wojacy muszą zatem często się przeprowadzać, oczywiście wraz z rodzinami. Powoduje to, iż ich żony/partnerki – albo mężowie/partnerzy, boć przecież w US Army kobiety też służą – nie mogą znaleźć stałej (a pewnie bywa, że i jakiejkolwiek) pracy, co negatywnie przekłada się na dochody familii. Jeśli zaś żołnierz/żołnierka ma małe dzieci, brakuje zaś kogoś, komu można by je powierzyć na czas wykonywania obowiązków służbowych, to wówczas sytuacja staje się naprawdę przerąbana, gdyż koszta opieki przedszkolnej w USA są horrendalne (ot, kapitalizm, w którym nawet rzekomo publiczne instytucje działają dla zysku ich prywatnych właścicieli, co rzecz jasna wali obywateli po kieszeniach).

Oczywiście, problem ów dałoby się łatwo rozwiązać. Stany Zjednoczone są przecież krajem, jaki na zbrojenia wydaje rekordowe w skali świata kwoty; obecny budżet przewiduje wywalenie na cel ów paskudny 753,5 mld dolarów. Rzecz w tym, że większość tych pieniędzy idzie na konta prywatnych koncernów, z jakimi US Army zawarte ma kontrakty na dostarczanie uzbrojenia, mundurów i innego sprzętu (jak wskazano wyżej, często tandetnego i ogólnie do bani). Wystarczyłoby część tej sumy przekierować na żołd dla żołnierzy oraz świadczenia socjalne dla nich. No, ale wówczas kapitaliści dostaliby mniej forsy – a przecież chodzi właśnie o ich interes, nie zaś o zdrowie, życie czy nawet skuteczność bojową ludzi, jacy stoją na ich straży.

Politycy od lat widzą tę patologię, ale nic z nią nie robią; niechętna ku temu jest zwłaszcza jankeska prawica, czyli Republikanie, twardo stojący po stronie prywatnych właścicieli środków produkcji i ich zysków, nie zaś obywateli (lub kandydatów na takowych, bo właśnie osoby starające się o obywatelstwo często służą w imperialistycznym woju, po to, by łatwiej było im je uzyskać), w tym również tych, co zobowiązani są do obrony ojczyzny (czytaj: interesów amerykańskich koncernów i korporacji). Torpedują więc oni plany reform (być może zrobią to również z tymi, jakie planuje Joe Biden), mających na celu poprawę kondycji bytowej jankeskich wojaków, jednocześnie milcząc w temacie tego, jak z ową kondycją jest marnie.

No i cóż, z jednej strony to niby dobrze, że US Army przeżywa podobne problemy; jeśli bowiem znaczny odsetek imperialistycznych żołnierzy jest źle odkarmiony, to stanowią oni mniejsze zagrożenie dla świata. Z drugiej wszelako, są to po prostu (w większość, by sadyści i psychole też się wśród nich trafiają) ludzie, dla których służba w wojsku jest pracą, praca natomiast gwarantować powinna możność godnego utrzymania oraz stabilność bytową. No i głodujących zawsze żal.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor