Przecena

Kilka dni temu sąsiadka (bardzo fajna, inteligentna i pomocna osoba) zdziwiła się, kiedy podczas rozmowy o zakupach powiedziałem, że nie mam karty uprawniającej mnie do korzystania z „promocji” (skąd cudzysłów, wyjaśnię nieco dalej) w jednym z lokalnych dyskontów. Ta pani kartę ową posiada i korzysta z niej, kupując więcej i płacąc pozornie mniej. Mnie ona potrzebna nie jest; mimo iż do tegoż dyskontu chodzę niemal codziennie, to nabywam w nim tyle i tylko tyle towaru, ile jest mi potrzebne, toteż na obniżkach cen, jeśli w ogóle skorzystałbym, to niewiele. Widząc takową przecenę (mylnie nazywaną promocją, chociaż w języku polskim słowo to oznacza nie zmniejszanie ceny w sklepie, lecz awans), nie mam ciągot, by kupować więcej. Po co miałbym nabrać czegoś, czego później nie przejem?

Czasem w tymże dyskoncie pojawiają się książki lub filmy po zaniżonych cenach, i wtedy lubię z takiej przeceny skorzystać, wówczas oczywiście, kiedy na półce leżą interesujące mnie tytuły.

Jasne, nie mam nic do ludzi, którzy rzucają się na sklepowe przeceny i kiedy są one wdrażane, robią większe zakupy. Warto jednak nabywać to, co jest człowiekowi potrzebne, nawet, jeśli akurat możemy na dany towar wydać mniej. Nie ma też nic złego w chęci oszczędzania przy zakupach.

No i tu pojawia się kwestia zysku kapitalistów, np. właścicieli sieci handlowych. Przecież po to wprowadzają oni przeceny, by na tym zarobić, a przynajmniej nie stracić. Obniżki cen pojawiają się więc albo po to, żeby zszedł towar, jaki dotychczas się słabiej sprzedawał lub grozi mu przeterminowanie, albo też celem skłonienia klientów, by kupili więcej, wydając na to większe sumy. Innymi słowy, niby na danym dobrze oszczędzamy parę groszy lub złotych, ale jest to pułapka, bo żeby je „oszczędzić”, musimy kupić dwa lub trzy egzemplarze (jeśli nabywamy jeden, płacimy starą cenę). Albo musimy mieć taką czy inną kartę, która działa też wtedy, gdy kupujemy więcej.

Tego typu działania sieci handlowych: przeceny (niekiedy pozorne, bo bywa, że krótko przed nimi cena jest po cichu, acz znanie zawyżana, by następnie nieco ją zmniejszyć i złapać na ten myk klientów) czy specjalne karty klienta, nie mają na celu doprowadzić do tego, byśmy na codzienną konsumpcję wydawali mniej, lecz przeciwnie – aby z naszych portfeli/kont bankowych przepływało na konta kapitalistów WIĘCEJ pieniędzy. Zyski ze sprzedaży dóbr czy usług rosną przecież wtedy, kiedy klienci wydają większe sumy. A żeby ich do tego nakłonić, stosują kapitaliści różne techniki manipulacji, z przecenami włącznie. Bardziej im się bowiem opłaca, kiedy my, konsumenci pójdziemy do sklepu i zamiast, powiedzmy, jednej paczki makaronu za 3 zł, kupimy dwie za 2,50 zł. Mamy więc poczucie, że oszczędzamy, a w praktyce płacimy więcej, zarazem kupując większe ilości towaru, niż potrzebujemy.

Uzmysłówmy sobie jedno – żaden kapitalista nie sprzeda towaru, jaki produkuje lub dystrybuuje (ewentualnie i jedno, i drugie) poniżej jego ceny; byłoby to bowiem nieopłacalne. Zresztą w żadnym systemie ekonomicznym dobra i usługi nie będą sprzedawane taniej, niż wynosi ich realna wartość; różnica między kapitalizmem a socjalizmem polega na tym, że w pierwszym systemie zysk z produkcji i dystrybucji trafia w ręce kapitalistów (prywatnych właścicieli środków produkcji), którzy płacą robotnikom zaniżoną cenę za ich siłę roboczą, podczas gdy w socjalizmie zysk zostanie sprawiedliwie, tzn. na podstawie wykonanej pracy, podzielony między robotników zatrudnionych przy produkcji/dystrybucji, gdyż będą oni (współ)właścicielami firm, gdzie będą pracowali.

I tyle. Nie łapmy się na fałszywe przeceny, za to nabywajmy to, czego realnie potrzebujemy, i tyle, ile faktycznie jesteśmy w stanie przejeść. Wówczas nie będziemy bezrefleksyjnie napychali kapitalistom kieszeni bardziej, niż to jest aktualnie koniecznie z powodu istnienia kapitalizmu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor