Moda na brzydotę

Jakaś aktorka (której, swoją drogą, nie kojarzę, bo ponoć występuje w telenoweli, jakiej nie oglądam) narzekała ostatnio, że w Polsce jakoby rozwinęła się „moda na brzydotę”. Z tego, co się orientuję (acz mogę się mylić), owa moda ma się przejawiać chociażby w zamieszczaniu na portalach społecznościowych zdjęć bez makijażu (kobiety) oraz retuszu w postaci filtrów (obie płcie). Czyli po prostu ukazujących prawdziwy wygląd sfotografowanych osób, bez poprawek.

Nie wiem, co w tym złego; sam swojego zdjęcia profilowego nie retuszowałem, ograniczam się tylko do w miarę regularnego dodawania nakładek tematycznych. Generalnie, każdy człowiek (i w ogóle każdy organizm żywy) jakoś wygląda – ładniej czy brzydziej, to już kwestia gustu. A że nie jesteśmy idealni, to i wygląd każdego tudzież każdej z nas ma jakieś skazy; rzecz to całkowicie naturalna, najnormalniejsza wręcz pod słońcem. Jeśli ktoś chce zamieszczać na takim czy innym portalu zdjęcie swojego ciała bez żadnych modyfikacji typu makijaż, ma do tego pełne prawo i szczerze mówiąc, ani mnie ziębi, ani grzeje, jeśli ktoś to robi. Już na pewno nie widzę powodów do krytykowania takiego zachowania. Prędzej mogę je pochwalić, bo naturalna uroda jest lepsza niż wszelkie sztuczności.

Problem leży gdzie indziej, i jest bardzo poważny. Otóż, kapitalizm narzuca nam totalitaryzm piękna. Jego głównym elementem jest totalitaryzm szczupłej sylwetki, a w przypadku mężczyzn zarówno szczupłej, jak też umięśnionej. Mówiąc krótko, w systemie owym wszyscy mamy wyglądać nieskazitelnie… i wydawać krocie na osiągnięcie tejże nieskazitelności (co rzecz jasna pozostaje niemożliwe).

Celem jest oczywiście zarobek kapitalistów: już to producentów programów do retuszu zdjęć, już to właścicieli marek odzieżowych, już to wciskających nam różnorodne preparaty do odchudzania, oczyszczania skóry z pryszczy czy strupków, itd., już to posiadaczy klinik chirurgii plastycznej. Wzorce urody narzucane są nam zatem po to, by wydusić z nas pieniądze, które zasilą kapitalistyczne konta. A my być może przez chwilę poczujemy się lepiej z własnym ciałem (lub wmawiają nam, że tak będzie), potem jednak wszystko wróci do normy, czyli prozy życia. Dalej bowiem będziemy sobą, a totalitaryzm urody wciąż będzie nam wpajał niezadowolenie z naszego wyglądu, po to oczywiście, byśmy znów się wykosztowali, fundując burżujom kolejne luksusy. I tak w kółko.

Totalitarne wzorce urody są nam wciskane do głów za pomocą reklam czy pokazów mody, ale też kultury popularnej, głównie telewizyjnych show, seriali oraz filmów (niektórych przynajmniej), lansujących z góry ustalone modele piękna. Zawsze jest to piękno sztuczne, osiągane przy pomocy chirurgii plastycznej, brutalnych, często szkodliwych dla zdrowia terapii odchudzających, pełnego wyrzeczeń życia gwiazd i gwiazdorów, stosowania najróżniejszych preparatów do ciała, czy po prostu charakteryzacji połączonej z cyfrową obróbką zdjęć i filmów. Co gorsza – i w tym właśnie przejawia się totalitaryzm – odbiorcom (zwłaszcza widzom) wpaja się, iż właśnie owa sztuczność pozostaje ideałem, do którego należy za wszelką cenę (ze szczególnym uwzględnieniem tej stricte finansowej) dążyć. Inaczej – wciska nam kapitalizm – będziemy nieatrakcyjni, przez co spotkamy się ze społecznym ostracyzmem, pozostaniemy wiecznie sfrustrowani, itd.

A jeśli kogoś nie stać na sztuczne upiększanie? Cóż, taką osobę i w tym zakresie kapitalizm kopie w cztery litery, człowiek bowiem, który nie ma na coś środków, jest z systemowego punktu widzenia zbędny… Ewentualnie pozostaje wówczas częściowe osiągnięcie totalitarnego wzorca sztucznego piękna, czyli odchudzanie. Kult szczupłego ciała uderza głównie w osoby młode (bynajmniej nie tylko płci żeńskiej, ale to szczególnie od dziewcząt system wymaga, by były szczupłe, o ile nie chude), w wielu przypadkach doprowadzając do tragedii, zwłaszcza do zapadnięcia na choroby takie jak anoreksja, bulimia tudzież depresja. Efektem nie jest wówczas przypominanie aktorki lub aktora z popularnego serialu, lecz zniszczone zdrowie, zarówno fizyczne, jak również psychiczne, a bywa, że i śmierć.

Odnoszę wrażenie (na czuja wprawdzie), że moda (o ile faktycznie zapanowała) na zamieszczanie zdjęć bez makijażu, retuszu, itd., jest pewną odpowiedzią na ów totalitaryzm. Nie chodzi tu o lansowanie brzydoty – wszak nieumalowana kobieta nie jest brzydka, podobnie jak facet, który nie skorzystał z programu do odchudzania sylwetki na fotografii – lecz właśnie o chęć pokazania, jak naprawdę wyglądamy, jeśli zaś dokonujemy takich czy innych poprawek, to z własnej, nieprzymuszonej woli – dla samych siebie, a nie dlatego, że narzucił nam to system.

Rzecz jasna, nie ma absolutnie nic złego w tym, iż ktoś chce ładnie wyglądać, podobać się ludziom, toteż inwestuje w to, by tak właśnie się stało. Kluczowe jest tu słowo „chce”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor