Dlaczego się szczepię

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jutro przyjmę drugą dawkę szczepionki przeciwko COVID-19 firmy Moderna (w sumie cieszę się, że akurat taka mi się trafiła, gdyż – już po pierwszym szczepieniu – dowiedziałem się, iż ta konkretna marka udostępniła patent swojego preparatu i nie będzie ścigała sądownie producentów, którzy go wykorzystają).

Cieszę się na to szczepienie z kilku powodów. Pierwszym jest ten, że po przyjęciu dawki numer dwa będę miał spokój. Przynajmniej na rok, bo może się okazać, iż szczepienie przeciwko koronawirusowi – tak jak przeciw grypie – będzie trzeba regularnie powtarzać . To wszelako kwestia przyszłości, w dodatku niepewnej, zatem szkoda sobie tym teraz nerwy szargać.

Drugim powodem, dla jakiego zdecydowałem się na szczepienie, jest to, iż nie muszę za nie płacić. Serio, to ważna kwestia, uważam bowiem, że szczepionki – w każdym razie, te przeciwko najczęściej występującym chorobom zakaźnym (np. grypie), jak i te, co mogą spowodować zastopowanie pandemią (jak w przypadku COVID-19) – powinny być darmowe, a jeśli nawet nie całkowicie za darmo, to przynajmniej w znacznej mierze refundowane. Zdrowie to nie towar, toteż państwo musi (tak, jest to zakichany obowiązek władz publicznych) zapewniać swoim obywatelom dostęp do tego typu medykamentów; chodzi przecież o ludzkie zdrowie i życie.

No i tu dochodzimy do trzeciego powodu, głównego. Otóż, wierzę nauce i jej osiągnięciom. Zaliczają się do nich szczepionki właśnie, a konkretnie to, że dzięki nim udało się albo całkowicie wyeliminować, albo przynajmniej znacząco ograniczyć skalę epidemii, jakie przez tysiąclecia trzebiły, niekiedy zaś wręcz dziesiątkowały ludzkość (niektóre, co prawda, wróciły, na skutek zaprzestania szczepień, do czego doprowadzili antyszczepionkowcy). Z COVID-19 też tak będzie; póki nie wynaleziony zostanie lek zwalczający koronawirusa, właśnie szczepienie jest jedyną skuteczną metodą zapewnienia, by możliwie najmniej ludzi się zarażało i, co ważniejsze, umierało. A przecież liczba zgonów na tę w wielu państwach (Polskę, za sprawą nieudolności PiS-owskiego nie-rządu oraz zniszczenia służby zdrowia przez tę oraz wcześniej nami władające ekipy prawicy postsolidarnościowej, niestety wliczając) była – i wciąż jest – przerażająca. Dlatego im więcej osób się zaszczepi, tym żniwo śmierci podczas kolejnych fal pandemii (a nie ma się co łudzić – koronawirus już z nami zostanie i musimy nauczyć się z nim koegzystować, do czego również niezbędne są szczepienia) będzie mniejsze; może nawet spadnie do zera… choć to chyba nazbyt optymistyczne pragnienie.

Mówiąc krótko, szczepiąc się, przykładam rękę do ratowania ludzkiego życia. Owszem, indywidualna zasługa jest tutaj niewielka (bez porównania mniejsza niż w przypadku osób, które akcję szczepienia przeprowadzają i przedstawicieli wszelkich profesji medycznych, walczących z COVID-19), polega bowiem li tylko na podstawieniu ramienia pod strzykawkę. Jeżeli jednak robiąc tak mało, mogę przyczynić się do tego, że mniej ludzi zachoruje, a w konsekwencji mniej umrze… Cóż, chyba warto, jakkolwiek w moim przypadku nie wiąże się to z popadaniem w samozadowolenie. Szczepię się, bo tak trzeba, i koniec.

Fakt, że sam przechorowałem COVID-19, na tę moją decyzję nie wpłynął. Jeszcze bowiem przed zapadnięciem na tę chorobę postanowiłem się zaszczepić.

I to by było na tyle.

PS. Z racji tego mojego jutrzejszego wyjazdu do punktu szczepień, notki nie będzie, za co serdecznie z góry przepraszam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor