Tasiemiec w sutannie

Papież Franciszek napisał encyklikę, w której wyraża swoje zdanie na temat ekonomii i pracy (recenzja na blogu wkrótce), sprzeciwiając się m. in. prymatowi własności prywatnej i wyzyskowi. A tymczasem w Polsce…

No właśnie, o tym, że zyski kapitalistów, czyli prywatnych właścicieli środków produkcji, pochodzą z wyzyskiwania pracowników, wiemy aż za dobrze. Im mniej – w stosunku do ceny wyprodukowanego przez zatrudnionych ludzi pracy dobra lub usługi – kapitalista zapłaci robotnikom za ich pracę, tym więcej kasy jemu zostanie (czyli tym większy zysk – wartość dodatkową – osiąga). Owszem, są kapitaliści, którzy swoich pracowników traktują jako inwestycję, wiedząc, że człowiek będzie dobrze i wydajnie pracował, jeśli dostanie wysokie wynagrodzenie oraz będzie miał zapewnione optymalne warunki pracy. Większość jednak spośród prywatnych właścicieli środków produkcji to typowe pasożyty (niektórzy z własnej woli, inni dlatego, że zmusiły ich do tego nieludzkie, totalitarne prawidła kapitalizmu jako systemu, w postaci konkurencji chociażby), eksploatujące pracowników, ile wlezie. Stąd ponura codzienność bezpłatnych staży, umów śmieciowych, wymuszonego samozatrudnienia, niskich płac, itd.

To jest jasne, to efekt neoliberalnego kapitalizmu.

W (k)raju nad Wisłą wszelako mało się mówi (jakkolwiek czasem można o tym poczytać w Faktach po Mitach czy Polityce) o innym czynniku wyzyskującym, mianowicie Kościele katolickim, a ściślej rzecz ujmując, duchowieństwie. Które wyzyskuje świeckich pracowników.

Świetnie widać to chociażby po zakonach misyjnych, będących de facto organizacjami biznesowymi. Jasne, pomagają one ludziom w takiej dla przykładu Afryce (ile taka pomoc jest warta, nie mnie oceniać), niemniej jednak zatrudniani przez nie świeccy katolicy częstokroć zasuwają na śmieciówkach, mają nieregulowany czas pracy i zarabiają marne grosze. Wykonują oczywiście najbardziej niewdzięczne roboty, do których nie zniżyliby się księża, zakonnicy ani zakonnice, że o biskupach nie wspomnę. Można było o tym niedawno poczytać na łamach Faktów po Mitach.

Wyzyskiwaczami bywają też księża na parafiach. Ponoć różnie, bardzo różnie wygląda płacenie organistom (dlatego dla większości z nich jest to hobby lub sposób na dorobienie; z samego kreowania oprawy muzycznej nabożeństw trudno się utrzymać), sekretarkom oraz innym pracownikom świeckim… od których wszakże wymagana jest pełna dyspozycyjność. Częste jest zatrudnianie na śmieciówkach, zdarza się, w przypadku pracowników etatowych, nieodprowadzanie składek. Jakie są przyczyny? Zła wola proboszczów jest prawdopodobnie jednym z czynników takiego stanu rzeczy, ale nie wykluczałbym też złej kondycji finansowej niektórych parafii; bynajmniej nie wszystkie spośród nich są bogate, a poza tym hierarchowie kościelni łupią je, ile wlezie (w Archidiecezji Krakowskiej, z tego, co wiem, łupienia takiego nie uskuteczniał kardynał Macharski, ale Dziwiszowi i Jędraszewskiemu ciągle odpowiednio było i jest mało). Zdarzają się więc pewnie sytuacje, kiedy księża żywcem nie mają zbyt dużo pieniędzy na zapłacenie za pracę świeckim specjalistom.

Hierarchowie kościelni też różnie, bardzo różnie traktują swoich świeckich podwładnych. Przykładowo, kilka lat temu głośna była sprawa zwolnienia przez Jędraszewskiego z pracy w krakowskiej kurii (zatrudniano je, o ile się orientuję, na śmieciówkach) samotnych matek; niektóre spośród nich adoptowały – z tego, co pamiętam – dzieci, by im pomóc. Kobiety zamężne mogły tam pracować dalej. Ile podobnych spraw jest w Polsce, ale nie uzyskują zainteresowania mediów?

No i są duchowni-kapitaliści. Tu sztandarowym przykładem jest medialny magnat z Torunia. Myślicie, że jego zyski pochodzą tylko z tego, co wyłudzi od odbiorców swoich mediów, czesnego studentów jego szkoły wyższej i (wypłacanych z naszych pieniędzy!) dotacji państwowych? Podejrzewam, że jak wszyscy kapitaliści, wyzyskuje świeckich pracowników należących do niego instytucji, aż miło.

Na koniec taka oto refleksja: ów kościelny wyzysk to nie tylko efekt funkcjonowania Kościoła katolickiego w warunkach nieludzkiego systemu kapitalistycznego, w Polsce wdrożonego w nader dzikiej wersji. To również – i właśnie po (k)raju nad Wisłą świetnie ową prawidłowość widać – spadek po feudalizmie. Naleciałości tegoż nie wyrugowały do końca przemiany, jakie w Kościele zaszły na skutek Soboru Watykańskiego II; zwłaszcza w Polsce zostały one mocno ograniczone, za sprawą z jednej strony tarczy ochronnej, którą okazała się PRL, a z drugiej – polityki niejakiego Wojtyły Karola.

I tak oto, wielu polskich duchownych, od wikarego po kardynała, myśli po feudalnemu (nie zdziwiłbym się, gdyby taki sposób myślenia wpajano im w seminariach), czyli traktuje podległe sobie parafie, dekanaty, diecezje, itd. jako swoją własność – identycznie, jak pan szlachcic traktował majątek ziemski – siebie uważając przy tym za udzielnych władców, a wiernych świeckich, zatrudnianych przez Kościół pracowników wliczając, za bezosobowe narzędzia generujące zysk. I tak to się kręci, podczas gdy papież encykliki pisze… Ale to już inna historia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor