Krótka rzecz o niewolniku

Kiedy słyszymy słowa „niewolnik”, „niewolnicy”, „niewolnictwo”, zrazu nasuwa nam się – utrwalony przez literaturę i film – obraz starożytnego Rzymu i gladiatorów na arenie (nie do końca słusznie, ponieważ nie wszyscy spośród nich byli niewolnikami; część gladiatorów była ludźmi wolnymi, chcącymi zarobić np. na spłatę długów, trafiali się też tacy, co walkę na arenie traktowali jako hobby, np. cesarz Kommodus; ta sama prawidłowość dotyczyła woźniców rydwanów), ewentualnie starożytny Egipt i Żydów wyzwolonych przez Mojżesza oraz Boga Jahwe. Generalnie, niewolnictwo kojarzymy ze starożytnością; pewna w tym zasługa Karola Marksa, który przedfeudalny system społeczno-ekonomiczny oraz sposób produkcji określił mianem niewolnictwa właśnie. Tymczasem różnie z tym było, jakkolwiek ludzie pozbawieni wolności i stanowiący własność innych osób faktycznie występowali niemal w każdym państwie… i w wielu epokach.

Owszem, u podstaw gospodarki takiej na przykład Sparty leżała przymusowa praca niewolników, ale byt ekonomiczny większości polis Grecji i świata hellenistycznego bazował na wysiłku wolnych robotników najemnych (z których najsłynniejszym jest Jezus Chrystus). W Rzymie niewolnicy byli powszechni, ale wolni robotnicy też. Gospodarka Persji czy Egiptu bazowała na pracy ludzi wolnych (niewolników było tam bardzo niewielu); egipscy robotnicy jako pierwsi w dziejach zastrajkowali, kiedy nie otrzymali za swoją ciężką harówę zapłaty, w postaci ziarna, piwa oraz kredek do makijażu, potrzebnego do ochrony przed słońcem. I tak dalej.

Niewolnictwo, paradoksalnie, upowszechniło się w średniowieczu, czyli w dobie feudalizmu. Władcy europejscy – Piastów wliczając – po podbiciu nowych ziem sprzedawali przynajmniej część ich mieszkańców; takim handlem parali się zarówno Wikingowie, jak i Słowianie – ludzie (zarówno niewolnicy, jak też najemni wojowie, rękoma i orężem których Duńczycy podbili Anglię) stanowili główny towar eksportowy Polski aż do XII wieku. W późniejszym okresie powstała nowa forma niewolnictwa – pańszczyzna, czyli przymusowa praca chłopów, stanowiących wraz z ziemią własność szlachcica lub księdza, na pańskich gruntach; na podobnej zasadzie funkcjonowały latyfundia na amerykańskim Południu, gdzie zamiast białych chłopów harowali Afrykańczycy, a także w europejskich koloniach.

Sytuacja zmieniła się wraz z rewolucją przemysłową i rozwojem kapitalizmu; właścicielom środków produkcji przestało się opłacać utrzymywanie niewolników, lepiej im było zatrudniać w przemyśle lub usługach ludzi formalnie wolnych, czyli niestanowiących niczyjej własności, którzy za zarobione pieniądze sami na tzw. „wolnym rynku” kupowali sobie żywność, odzież, mieszkanie i zaspokajali inne potrzeby. Taki robotnik (pracownik, proletariusz) tak czy owak podporządkowany był (i jest!) kapitaliście za sprawą przymusu ekonomicznego, a w razie kryzysu nie trzeba szukać kogoś, kto by go kupił, lecz wystarczy zwolnić go z pracy.

Rzecz jasna, w kapitalizmie nadal istnieje niewolnictwo, polegające na tym, że jedni ludzie są własnością innych, z reguły wszelako pozostaje ono nielegalne; centrum handlu takimi niewolnikami jest Libia, ale też Kosowo czy Naddniestrze.

W ramach nieludzkiego systemu kapitalistycznego funkcjonuje również niewolnictwo nieformalnie, czyli sytuacja, kiedy to pracownik wprawdzie nie jest własnością kapitalisty, lecz nie otrzymuje wynagrodzenia za swoją pracę. W Polsce przykładem takiej patologii są bezpłatne staże, ofiarami których padają najczęściej ludzie młodzi, wchodzący na rynek pracy… ale też wymuszone samozatrudnienie, oznaczające, iż niby to pracujący na własny rachunek „przedsiębiorca” bynajmniej nie zawsze będzie miał pieniądze za swój wysiłek, za to stanie się darmową siła roboczą dla firmy-matki (a konkretnie, oczywiście, jej właścicieli).

Jednak czy tylko one? Czy robotnik (zarówno fizyczny, jak też umysłowy), nawet, jeśli ma regularnie i terminowo płaconą wypłatę, no i nie jest oczywiście własnością swojego szefa, nie okazuje się przypadkiem nieformalnym niewolnikiem?

Przyjrzyjmy się zagadnieniu od takiej strony: rzymski patrycjusz, polski szlachcic-latyfundysta, czy też posiadacz plantacji bawełny w Luizjanie, musiał zapewnić swoim niewolnikom (nieważne, czyli byli to kupieni na targu jeńcy wojenni, czy odziedziczeni po ojcu chłopi pańszczyźniani, czy czarnoskórzy przywiezieni z Afryki lub ich potomkowie urodzeni na amerykańskiej ziemi) byt: żywność, odzież roboczą i codzienną, leki w razie chorób oraz dach nad głową – inaczej marli, zamiast pracować... a martwi nie przynosili zysków (chyba, że u Gogola, przy lewej sprzedaży „martwych dusz”). W kapitalizmie zaś, jak wiemy, im MNIEJ w stosunku do ceny wytworzonego dobra lub usługi prywatny właściciel środków produkcji zapłaci zatrudnionym przy tejże produkcji robotnikom/pracownikom, tym WIĘKSZY zysk osiąga; proces zaniżania przez kapitalistę ceny za kupno, a raczej wynajem siły roboczej to rzecz jasna wyzysk. Kapitalista (o ile to w ogóle robi) płaci więc zatrudnianym osobom najczęściej tylko tyle, by mogły one zaspokoić swoje najbardziej podstawowe potrzeby, czyli, żeby odtwarzała się ich siła robocza, niezbędna do generowania zysków właścicieli przedsiębiorstwa. Pewnym wyjątkiem są wykwalifikowani specjaliści, którym za robotę trzeba zapłacić o wiele więcej niż robotnikom, bo o osoby z wysokimi kompetencjami niełatwo, toteż cenią swoją wiedzę i usługi.

No i właśnie, jeśli wypłata za Twoją pracę starcza Ci tylko na zakup żywności, odzieży, opłacenie raty za mieszkanie i rachunków, a do tego jeszcze musisz ciągle oszczędzać… to otrzymujesz dokładnie tyle, ile niewolnik w starożytnym Rzymie, polski chłop pańszczyźniany albo Afrykańczyk na amerykańskiej plantacji bawełny; różnica jest jedynie taka, że oni, w przeciwieństwie do Ciebie, stanowili własność swoich panów, no i potrzebne im do życia dobra otrzymywali bezpośrednio od nich, a Ty dostajesz pieniądze, by dobra owe samodzielnie sobie kupić.

No i niech mi ktoś powie, iż w kapitalizmie nie ma niewolnictwa…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor