Pokolenie katechezy

W czasie największego nasilenia demonstracji w obronie praw kobiet (i praw człowieka w ogóle) media, nawet te rzekomi liberalne, wyrażały zdziwienie (oburzenie też się zdarzało), że na ulicę wyszli głównie ludzie młodzi, przed trzydziestką, a często wręcz niepełnoletni. Było to – i w dalszym ciągu JEST – nad wyraz pozytywne zjawisko, medialne zdziwienie brało się wszelako stąd, że anty-PiS-owskie i, co istotniejsze, antyklerykalne hasła wznosiło i wznosi pokolenie, które przez cały okres swojej edukacji, od przedszkola począwszy, a na szkole średniej skończywszy (jakkolwiek uczelnie wyższe też klerykalizacji ulegają…), ma katechezę. Ludzi owych często określa się wręcz „pokoleniem JPII”, ponieważ mieli jakoby pozostawać pod wpływem nauczania papieża Polaka.

Oczywiście „pokolenie JPII” było i jest li tylko medialnym sloganem, chyba, żeby odnieść je do osób urodzonych w okolicach 1920 roku. A w tym, że polska młodzież, od wczesnego dzieciństwa faszerowana treściami katechetycznymi, okazała się w wielkiej swej liczbie antyklerykalna, nie ma absolutnie nic dziwnego ani zaskakującego; przeciwnie, jest to naturalna konsekwencja tego, co dzieje się w (k)raju nad Wisłą, odkąd prawica postsolidarnościowa dopchała się, oszukawszy społeczeństwo, do władzy, czyli w zasadzie od 1989 roku. A raczej od 1990, bo wtedy to premier Tadeusz Mazowiecki przywrócił szkolną katechezę (od lat 50. ubiegłego stulecia odbywającą się na przykościelnych salkach katechetycznych). Był to symboliczny początek klerykalizacji naszego państwa, trwającej po dziś dzień.

Już wtedy wielu mądrych ludzi – po stronie kościelnej! – ostrzegało, że wprowadzenie lekcji religii do szkół publicznych źle się dla Kościoła skończy. Hierarchowie – łazi na grosz, jaki miał im wpaść do kiesy (jakkolwiek początkowo twierdzili, iż katecheci nie będą brali za nauczanie pieniędzy) – pozostawali jednakowoż głusi na argumenty, że będzie to tylko kolejny przedmiot do wykucia, nawet mniej ważny od innych (ocena z religii długo nie była wliczana do średniej), że tak naprawdę młodzież do wiary zniechęci, a w najlepszym przypadku zobojętni, itd.

Oczywiście, szkolna katecheza, obejmująca swym zasięgiem całą bez mała sferę wątpliwej edukacji, była tylko pierwszym etapem w klerykalizacji życia publicznego. W ślad za nią poszli kapelani w wojsku i szpitalach (zarabiający więcej niż lekarze!), łączenie uroczystości państwowych z religijnymi, symbole chrześcijańskie wszędzie, gdzie udało się je umieścić, wpływ hierarchii kościelnej na świeckie prawodawstwo (czego przykładem stopniowe zaostrzanie ustawodawstwa antyaborcyjnego), itd. Polska stawała się państwem wyznaniowym, niemal wszystko tonąć zaczęło w czerni sutanny.

Jednocześnie przekaz Kościoła katolickiego stawał się coraz mniej atrakcyjny dla młodego pokolenia Polaków, które – co w stu procentach zrozumiałe – chce żyć tak, jak koledzy i koleżanki z Zachodu. Ma ono dość wysłuchiwania, że seks przedmałżeński to zbrodnia (podczas, gdy w gwałceniu dziecka przez księdza-pedofila nie ma rzekomo nic złego), środki antykoncepcyjne są „grosze niż bomba atomowa”, „kobieta ma służyć mężczyźnie, a jej jedyną życiową funkcją jest rodzenie dzieci”, co zaś najgorsze – „oglądanie Hello Kitty grozi opętaniem przez szatana”. Młodym Polkom i młodym Polakom zwyczajnie obrzydło wtrynianie się Kościoła w ich życie, narzucanie im jakichś wydumanych przez purpuratów ograniczeń. Zwłaszcza, że polska młódź widzi, iż katoliccy duchowni w zdecydowanej większości nie stanowią moralnych wzorców do naśladowania. Szkolna zaś katecheza faktycznie doprowadziła do pewnej wrogości wobec instytucjonalnego Kościoła, a w każdym razie, do traktowania go jako zwykłą instytucję, nie lepszą ani nie gorszą od innych, przeciwko patologiom której można, a wręcz należy protestować.

Dalej, jako się rzekło, spowodowana przez prawicę postsolidarnościową klerykalizacja obejmowała nie tylko szkolnictwo, lecz była zjawiskiem powszechnym. Klerykalne (już nawet nie tyle religijne, ile związane z klerem właśnie) elementy znajdujemy w Polsce na każdym kroku, od polityki począwszy, poprzez życie społeczne, na kulturze skończywszy. Wszędzie musi być ksiądz, kościół, sutanna i pomnik Jana Pawła II. Tego wszystkiego jest już zbyt dużo, staje się to zbyt męczące, zwłaszcza dla osób młodych, pragnących wolności i niezależności, którym zamienianie (k)raju nad Wisłą w jeden wielki klasztor bynajmniej nie odpowiada.

No i przepompowany balon radośnie sobie pękł. Pokolenie szkolnej katechezy wyszło na ulicę, domagając się wolności od prawicy i Kościoła. Wyszło tłumnie, wznosząc antyklerykalne hasła.

Nie ma tym absolutnie nic zaskakującego. Jak napisałem na początku notki, mamy tu najzupełniej logiczną i w pełni naturalną konsekwencję patologicznej klerykalizacji, trwającej przez trzy dekady. Każdej akcji towarzyszy wszak reakcja, a zatem, jeśli czegoś jest po prostu zbyt dużo, ludzie w pewnym momencie zaczną się przeciwko temu buntować.

I to właśnie robi młode pokolenie Polek i Polaków, pokolenie katechezy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor