Po co świątynie?

Dawno, dawno temu, ale nie w odległej galaktyce, lecz na Ziemi, konkretnie na Bliskim Wschodzie, żył sobie żydowski robotnik najemny. Przemierzał on ojczystą Galileę, Samarię, Judeę, Syrię, a według niektórych badaczy dotarł nawet via Morze Śródziemne w okolice dzisiejszego Kadyksu, głosząc rewolucyjne przesłanie, z którego po stuleciach wyewoluowały takie doktryny lewicowe doktryny jak: komunizm, socjalizm czy feminizm (co prawda, obecnie na tegoż robotnika często powołuje się prawica, w tym skrajna… ale to wynik nieznajomości jego przekazu oraz zafałszowania go przez Kościół). Krytykował ów rewolucjonista kapłanów, żerujących na ludzkiej religijności, krzywo patrzył na wyzysk i społeczną niesprawiedliwości. Co interesujące, kobiety traktował jako równe sobie, co przed dwoma tysiącami lat, w obszarze dominacji patriarchalnej kultury hellenistycznej, było nie do pomyślenia; dlatego jest prekursorem feminizmu. Rozmawiał nawet z przedstawicielkami płci żeńskiej, w tym i wywodzącymi się z nieprzyjaznych wobec Żydów nacji, takich jak Samarytanie. Jego konwersacja z Samarytanką przeszła do annałów literatury.

No i właśnie. Żydowski robotnik najemny – człowiek, jak większość w jego epoce, głęboko wierzący – powiedział owej kobiecie z Samarii: Nadchodzi jednak godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem: potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie (Ewangelia wg św. Jana 4, 23-24).

No właśnie, skoro „w Duchu i prawdzie”, to tak się zastanawiam, po kiego grzyba są te wszystkie katedry, kościoły tudzież kapliczki, wzniesione rzekomo ku czci żydowskiego robotnika najemnego, niektóre wręcz ociekające złotem oraz drogimi kamieniami? Po co potrzebny był gigantyczny wysiłek ludzki i finansowy, by je wszystkie wybudować, czym z reguły zajmowali się źle opłacani robotnicy lub wręcz niewolnicy (najczęściej w koloniach, gdzie dotarli księża z Europy)?

Odpowiedź jest prosta: biznes. To właśnie był cel stawiania rozlicznych świątyń i rozbudowywania obrządków religijnych.

Chrześcijaństwo – religia powstała po śmierci żydowskiego robotnika najemnego, na bazie jego filozofii, wypaczonej wszelako i przepoczwarzonej przez niejakiego Pawła z Tarsu (na podobnej zasadzie, jak Stalin wypaczył dzieło Lenina) oraz jego kontynuatorów – przez kilka pierwszych stuleci swego istnienia obywało się bez świątyń sensu stricto. Jego wyznawcy gromadzili się początkowo w rzymskich koszarach w Syrii, potem, rozprzestrzeniwszy się na Imperium Romanum i inne państwa, mieli zakonspirowane miejsca kultu. A to dlatego, że była to religia prześladowana, ze względu na swój rewolucyjny przekaz, czyli zagrożenie dla elit władzy. Przełom nastąpił w IV wieku, kiedy to władcy Armenii, Gruzji, Imperium Romanum, a potem, na przestrzeni kolejnych stuleci, innych państw, legalizowani ów kult i powstałe na jego bazie Kościoły… dopuszczając kler do wielkich pieniędzy, a co za tym idzie, władzy.

No i się zaczęło. Biskupi, księża oraz zakonnicy, niektórzy przynajmniej, zajęli się gromadzeniem bogactwa. Temu służyły i nadal służą wszelkie świątynie – nie tylko sama ich budowa była dla kleru źródłem zysku oraz potęgi, ale też stały się one magazynami precjozów (wota!) i służyły/służą jako propagandowe uzasadnienie dla wyłudzania od ludzi, od biedoty po bogaczy, pieniędzy. Przy kościołach i klasztorach kwitnie też szeroko rozwinięta działalność gospodarcza, np. handel czy różnego rodzaju produkcja (browary lub wydawnictwa dla przykładu), prowadzona oczywiście dla zysku. Obrzędy religijne z mszami na czele takoż przecież służą pozyskiwaniu gotówki, podobnie jak typowo polski zwyczaj, czyli chodzenie po kolędzie.

Innymi słowy, Kościoły poszczególnych wyznań chrześcijańskich to po prostu biznesy. A kapłani, przynajmniej ci najwyższych szczebli, są kapitalistami pasącymi się na pracy podległych sobie osób oraz naiwności klientów, czyli w tym wypadku wiernych, parafian.

W ogóle, odkąd istota ludzka zastanawiać się zaczęła nad sensem swojego życia i tym, skąd wzięła się zarówno ona sama, jak też otaczający ją świat, czyli od początku powstawania religii i filozofii, wiara poszczególnych jednostek oraz całych społeczeństw była świetną metodą zarobkowania. Za zaspokajanie – w mniejszym bądź większym stopniu odgórnie wykreowanych – potrzeb religijnych kapłani poszczególnych kultów mono- oraz politeistycznych, kazali sobie przecież płacić. I tak jest do dziś. No dobra, mnisi buddyjscy podobno mogą mieć przy sobie tylko tyle, na ile sami zapracują, lub ile uzyskają jako dobrowolne, niewymuszone datki od wiernych.

Owszem, żeby oddać sprawiedliwość, zawsze, we wszystkich epokach i, jak sądzę, wszystkich religiach pojawiali się ideowcy, dla których wiara była narzędziem czynienia dobra czy niesienia prospołecznego przekazu. Żydowski robotnik najemny był jednym z takich. Dziś też się tacy trafiają.

Niemniej jednak, związki wyznaniowe, kulty i religie, podobnie jak świątynie czy obrzędy, to dla większości organizujących to wszystko osób po prostu źródło forsy, dającej zresztą władzę. Tak było, jest i będzie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor