Doktor Moreau i Jarosław Kaczyński

Dziś druga notka poświęcona niepokojąco aktualnej klasyce science-fiction, czyli twórczości Herberta George’a Wellsa. Tym razem weźmiemy na warsztat powieść Wyspa doktora Moreau, napisaną w 1896 roku.

Fabuła przedstawia się tak: angielski dżentelmen Edward Prendick, jedyny ocalały z katastrofy statku, trafia na nienazwaną jeszcze tropikalną wyspę, gdzie słynny niegdyś, lecz wygnany z Anglii w niesławie naukowiec, doktor Moreau, prowadzi, w asyście swojego asystenta, lekarza Montgomery’ego, dziwne eksperymenty. Prendick zdumiony jest niezwykłym podobieństwem tubylców do różnych gatunków zwierząt. Wkrótce, po serii pełnych napięcia wydarzeń, poznaje tajemnicę swojego gospodarza. Otóż doktor Moreau, przy pomocy wiwisekcji (operacji chirurgicznej przeprowadzanej na żywym organizmie) oraz przeszczepów, tworzy rozliczne hybrydy różnych gatunków zwierząt, a operując na ich mózgach, nasyca je jeszcze ludzką inteligencją. W ten sposób powstają stwory nazywane zwierzoludźmi. Nie ma żadnego konkretnego celu swoich badań i eksperymentów, chce jedynie poszerzać swoją wiedzę o plastyczności żywego organizmu i możliwości kształtowania go. Kompletnie ignoruje fakt, że zwierzęta, na jakich eksperymentuje, straszliwie cierpią; Moreau uważa, iż ból jest jedynie „drobiazgiem” odróżniającym istoty ludzkie od zwierzęcych, u człowieka stanowi on atawizm ostrzegający przed niebezpieczeństwem, który pewnego dnia zaniknie. Zwierzoludzi wypuszcza na wolność, pozwalając im żyć w stworzonej przez nich samych kolonii (niektórych on i Montgomery wykorzystują jako tragarzy czy służących), narzucając im wymyślone przez siebie Prawo, zakazujące polowania i jedzenia mięsa oraz typowo zwierzęcych zachowań takich jak: ostrzenie pazurów o korę drzew, chodzenie na czworaka czy chłeptanie wody z rzeki. Kary za jego łamanie są surowe (Moreau wykreował siebie samego na bóstwo, którego zwierzoludzie straszliwie się boją), a ma ono na celu zapobiegać regresowi stworzonych przez szalonego naukowca istot do formy zwierzęcej. Regres wszelako postępuje, zwierzoludzie z coraz większą trudnością utrzymują nadaną im namiastkę człowieczeństwa, przeto Moreau nie jest zadowolony ze swoich eksperymentów, co jedynie skłania go do prowadzenia dalszych, coraz okrutniejszych. Przerażony z początku Prendick z trudem akceptuje, częściowo przynajmniej, sytuację, i obserwuje zachodzące na wyspie wydarzenia, zamierzające do ponurego finału.

Wyspa doktora Moreau jest znacznie lepiej napisana niż omawiany wczoraj Wehikuł czasu. Przede wszystkim, fabułę trudno uznać za naiwną (oczywiście, gdyby powieść powstała obecnie, doktor nie zajmowałby się wiwisekcją, lecz genetyką, tak jak w uwspółcześnionej ekranizacji w reżyserii Johna Frankenheimera z 1996 roku, z Marlonem Brando w roli szalonego naukowca; naprawdę dobry film, swoją drogą). Jest też mroczna, pełna grozy i brutalności, klimat panuje cały czas ciężki i ponury. Bohaterowie są interesujący i dość wiarygodni psychologicznie. Moreau, swoją drogą, to drugi po Wiktorze Frankensteinie kulturowy archetyp szalonego naukowca.

Wells na kartach Wyspy… porusza wiele wątków, jakim pod koniec XIX wieku poświęcano debatę o nauce, i aktualnych po dziś dzień: darwinizm, eugenikę, powstawanie społeczeństwa, różnice między człowiekiem a zwierzęciem (pisarz stwierdza jasno, że granica między nimi jest nieprzekraczalna i zwierzęta zawsze będą stały na niższym poziomie niż Homo sapiens; nie zgadzam się z tym, człowiek jest wszak zwierzęciem, i to z reguły znacznie mniej moralnym niż np. psy czy konie), religię, naturę ludzką, odpowiedzialność naukowców, itd. Dość jasny wydaje się wniosek z powieści, że badań naukowych nie powinno odrywać się od etyki, np. nie wolno ignorować krzywdy badanych obiektów (książkę tę, moim skromnym zdaniem, koniecznie powinni przeczytać wszyscy obrońcy zwierząt).

Nie będę ich tutaj szczegółowo omawiał – przeczytajcie powieść i wyciągnijcie z niej własne wnioski – skupię się za to na skojarzeniu, jakie wywołała we mnie postać Moreau. Jak wspomniałem, jest on szalonym naukowcem, kompletnie nieprzejmującym się konsekwencjami swoich działań, w tym również i powodowanym przez nie cierpieniem. Kiedy Wells pisał swoją powieść, nauką zajmowali się głównie dżentelmeni, przeto taka postać literacka wydawać się mogła nieprawdopodobna, niemniej historia potwierdza, że takie potwory się trafiają (Mengele na przykład, czy twórcy broni masowej zagłady). Mnie wszelako Moreau kojarzy się nie z biologiem czy genetykiem, lecz z politykiem. Konkretnie, z Jarosławem Kaczyńskim (oraz innymi prawicowcami o ciągotach dyktatorskich).

Cóż bowiem robi ów człek, odkąd tylko dorwał się do władzy w (k)raju nad Wisłą? Nie kroi na żywca zwierząt, ale relacje społeczne – już tak. Czymże innym jest zatruwanie ludzkich umysłów nienawiścią, nietolerancją, agresją, jeśli nie tworzeniem ludzi-potworów? Różnica jest taka, że powieściowy Moreau starał się na siłę uczłowieczyć zwierzęta, gdy tymczasem jak najbardziej realny Jarosław Kaczyński odczłowiecza Polaków, i nie wkłada w to większego wysiłku. No i nie posługuje się chirurgią, lecz propagandą. Obaj wszelako kreują się na swego rodzaju nadludzi, panów brutalnie rządzących podległą sobie społecznością, i narzucających jej swoje wydumane regulacje. Chcą bez względu na konsekwencje dostosować te społeczności do wydumanego przez siebie ideału, co oczywiście prowadzi tylko do straszliwej krzywdy.

Zwierzoludzie są spaczeni, złamani, ponieważ zniszczono ich naturę. Polacy, poddaniu wpływowi Kaczyńskiego i PiS-u, też zostali spaczeni i złamani, ponieważ zatruto im umysły prawicowym jadem nienawiści i ciemnoty. W obu przypadkach wiąże się to z krzywdą – zwierzoludzie odczuwają ból i strach, wyznawcy PiS-u nie rozumieją, jak bardzo są krzywdzeni, za to krzywdzą innych swoją nienawiścią.

A to, co Bezprawie i Niesprawiedliwość zrobiło z ustrojem Polski, czyż nie jest wiwisekcją?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor